jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

czwartek, 31 maja 2012

U progu czerwca ale nadal majowo

Witam serdecznie.

Ku chronologii jeszcze kilka zdjęć majowych.
Łąki zaraz skoszą ...











Na bagnach zielono, kwitną kosaćce ...












Łazikując po okolicy:








Okolica obfituje w dziki łubin, śliczny i bardzo chciałam taki mieć na siedlisku. Wiosna jednak mijała, a ja łubin miałam nadal w sferze marzeń. I tu niespodzianka wielka. Wysiał się sam, nieopodal domku ogrodnika.



Pierwsze plony z warzywniaka:




Wielką frajdę sprawia doprawianie potraw własną świeżutką dymką czy bazylią.


Pragnienie gaszone napojem z cytryną i listkiem mięty, oczywiście z ogrodu.





Powstaje brukowa ścieżka przy domku ogrodnika, w pocie czoła rzec można, mojego męża i sąsiadki ... są w niespełna pół drogi. Oj potrwa to trochę, chyba, że znów zaprosi sąsiadkę ...





W wawce, na pocieszenie chyba rozstania z Mazurami,  za oknem sypialni na piętrze gołębica uwiła gniazdo:




Do zobaczenia w czerwcu, tym razem zostaję na Mazurach dłużej, bedę trochę zaglądać do Was, ale tablet to nie laptop, poza tym wołowato pracuje.
Marzą mi się pola bławatków i maków.

jolanda

środa, 30 maja 2012

U progu czerwca

Nie nadążamy ...
Ale już się z tym pogodziliśmy.
Bardzo się staramy, ciężko pracujemy, ale chyba życia nam zabraknie ...
Chciałabym pokazać Wam co się dzieje na siedlisku i wokół niego, ale jak zwykle za dużo chcę, czas goni, wczoraj wróciliśmy z Mazur, w piątek znów jedziemy, a w wawce też robota ...

Nowy nabytek, stary wiejski stół, niestety blat do wymiany, bo go już prawie skonsumowało robactwo.










Sugestie by ten dziecięcy rowerek odnowić, pomalować, jeszcze może czarną farbą, są zniewalające. Jest boski.

Oldskulowy rower naszej sąsiadki:




Zagospodarowujemy nasze miejce biesiadne:




Koniec vintage, teraz na kolorowo:









Po prostu zadręczę Wa tymi polnymi bukietami ...

Dostałam garnek od sąsiadki, bo grupowo wywoziliśmy złom do miasta i wyszperała, razem z wanienką, robiąc porządki w swoim obejściu. A że poprzedniego dnia małżonek przymierzył blaty, też zresztą nabyte na złomie jeszcze w ub. roku, akuratnie niebieskie, gary okazały się idealne do nich. Miejsce biesiady kwitnie ...

To tak skrótowo.
Pozdrawiam jeszcze majowo
jolanda

PS. W bukiecie się zakochałam, a jak Wam się podoba?
Nie mogłam się doczekać, jak wstawię do gara ten bukiet.

wtorek, 22 maja 2012

Pierwszy bukiet łąkowy



Dla zaglądających na bloga - pierwszy bukiet z łąkowych kwiatów, może jeszcze mało kolorowy, ale wczoraj wieczorem zebrane świeżutkie rośliny. Zdjęcie robione przy oświetleniu sztucznym, bo raniutko gnaliśmy do wawki, niestety, na sesję dzienną czasu nie było, a światło poranne cudne, szkoda.

Tak na cito jeszcze kilka kwiatów.






I widoczek z głogiem w roli głównej:



Zmykam do zaległych domowych obowiązków.
Miłego popołudnia
jolanda

piątek, 18 maja 2012

Majowe siedliskowe nowinki

Wyjechałam na Mazury na długi weekend majowy i zostałam na dłużej.
Poza wylewaniem potu na grządkach robiłam leniwe przerwy na obserwacje i podziw siedliskowej przyrody.
Boćki, żurawie, sarny - to już spowszechniało, choć przyjemnie jeść śniadanie na zewnątrz, gdy stadko saren paraduje tuż za miedzą, nie powiem.



Pieląc cienistą rabatkę w sadzie usłyszałam dziwny odgłos, nie jakiś miły trel, ale coś takiego (posłuchaj). Odgłos ucichł. Krzątając się po ogrodzie spostrzegłam, że z dziupli starej jabłoni na wys. ok. 2 m, wystaje łepek, w pierwszej chwili myślałam, że to jakiś gad z długaśną szyją, bo nie zauważyłam ptasiej łapki.



Tu zbliżenie:


Nie miałam pojęcia co to za ptak, obserwacje czyniłam na odległość, bo nie chciałam wypłoszyć lokatora. To była cała rodzina, jak się później okazało.





 Wg mnie pierwsze zdjęcie to ojciec, drugie mamuśka a dwa kolejne to maluch. Przez cały mój pobyt maluch (chyba, że było ich więcej, a pewnie tak) darł się często, odpowiadała mu uspakajająco matka, która krążyła po okolicy, zapewne w poszukiwaniu pożywienia.
Sporo czasu kosztowało mnie ustalenie co to za ptak, przewertowałam internet i z całą pewnością jest to krętogłów.

Pora więc napisać o dzięciole, który ani nie bębni, ani nie kuje, czyli o krętogłowie.
Krętogłów zresztą nie wygląda jak dzięcioł. Przypomina raczej jakiegoś dziwacznego ptaka wróblowatego o dość dużej głowie i długim ogonie. Najbardziej charakterystyczne jest jego ubarwienie, które uznać należy za szczyt kamuflażu. Piórka ma ten ptaszek szaro-brązowo-czarne, pełne plamek i prążków, które na tle drzew zlewają się z ich korą. Jedyne, co krętogłów ma naprawdę dzięciolego, to przeciwstawnie ustawione pary palców. Dwa z przodu i dwa z tyłu. To, podobnie jak i innym dzięciołom, ułatwia mu wspinaczkę po pionowych pniach. Krętogłowy możecie spotkać właściwie we wszystkich lasach mieszanych i liściastych.
Wspomniałem już, że to dziwne stworzenie ani nie kuje, ani nie bębni jak jego kuzyni. Dlaczego tego nie robi? Odpowiedź jest bardzo prosta. Otóż ma za słaby dziób. Dlatego krętogłowy, które podobnie jak inne dzięcioły żywią się owadami, muszą je zbierać z liści i pni drzew. Jednym z największych ich przysmaków są mrówki i dość często krętogłów kolekcjonuje je na ziemi lub po prostu rozgrzebuje kopce mrowisk. Ponieważ krętogłów nie kuje, nie są dla niego dostępne owadzie larwy żyjące w drewnie. Dlatego gdy owadów robi się coraz mniej, musi odlatywać na zimę do Afryki, czego inne nasze dzięcioły nie robią. Słaby dziób ma też inne wady. Otóż biedaczek nie może wykuć sobie dziupli i skazany jest na zajmowanie dziupli po innych dzięciołach lub budek lęgowych. Dlatego znosi jaja jak na dzięcioła dość późno, bo dopiero w połowie maja, kiedy już duża część ptaków żyjących w dziuplach wychowała swoje pociechy i wiele dziupli jest wolnych. Ponieważ nie może sobie wykłuć dziupli na swoją miarę, to jego pisklaki znacznie bardziej narażone są na ataki drapieżników. Ale na to krętogłowy mają sposób. Kiedyś zajrzałem do takiej budki lęgowej, w której mieszkały krętogłowy. Wydobywało się z niej ni to bzyczenie szerszeni, ni to syczenie węża. Aż się wzdrygnąłem, choć dobrze wiedziałem, że zamiast jakiegoś kąśliwego zwierzaka siedzą tam zupełnie niegroźne pisklątka krętogłowa. Zresztą same pisklęta są przerażające. W mroku budki widać było nagie długie szyje wijące się wężowato. Wyobraźmy sobie, że takie gniazdo atakuje kuna. Wspina się po drzewie i nagle taki syk i bzyczenie. Na pewno od razu traci apetyt. Zastanawiacie się zapewne, skąd ta dziwna nazwa krętogłów. Otóż jak opowiadali mi znajomi naukowcy badający te ptaki, złapany krętogłów potrafi tak się wić i wydawać takie odgłosy, że trzeba mieć stalowe nerwy, aby utrzymać go w rękach. Od tego wicia się i kręcenia szyją wzięła się jego nazwa.
Samica krętogłowa składa od 7 do 12 jaj. Przez blisko dwa tygodnie wysiadują oboje rodzice. Waga od 30 do 45 g. Rozpiętość skrzydeł około 30 cm. Na swoje zimowiska w dorzeczu Nilu krętogłowy odlatują we wrześniu.
Adam Wajrak

I wszystko jasne.
Jakoś wcześnie wykluły się te maluchy, ale może dlatego, że rodzice nie musieli czekać na dziuplę, bo była pusta i gotowa do zamieszkania. Po tygodniu maluch (może maluchy) był już mądrzejszy i ostrożniejszy, nie wychodził często z gniazda, niemniej widywałam przylatującą mamę i dało się słyszeć stukanie dzioba, czyli konsumowanie posiłku.
Ekscytująca przygoda z krętodziobym, ciekawa jestem czy pisklaki jeszcze będą w dziupli, bo obecnie jestem w wawce. Nie jest to płochliwy ptak, jak np. żuraw, który często gości na naszym siedlisku bądź na okolicznych wzgórzach, ale nie da się go złapać w obiektyw z bliska. Za to spotkały sie dwie sąsiadki z aparatami na statywach, jedna na jednym wzgórzu, druga na drugim; sytuacja komiczna wręcz, bo zdążyłam akurat z sąsiedzkiego obiadku wrócić i wiem, że mieli rodzinnie zaraz wyruszać na ryby. Sąsiadka była szybsza, bo ja nie złapałam nawet jednego kadru z żurawiami, ona kilka, nawet mnie.

Codziennie od świtu do późnych godzin nocnych wyśpiewywał serenady słowik szary, zmieniał czasem miejsce koncertu z uroczyska nr 2 na sad, gdy warczały kosiarki i traktorek, uciekał na skraj przysiedliskowego lasku, ale powracał i śpiewał coraz cudniej. W gąszczu liści drzew i krzewów nie mogłam go odszukać. A może to już była para - pan słowik z panią słowikową?
Więcej o słowiku http://fundacjarazem.org.pl/ptasieradio/atlas.html i koniecznie posłuchajcie śpiewu.

Część sadu, na zdjęciu z lewej strony, zostawiliśmy bez ingerencji i porządkowania, jako dziki ostęp, jest to siedlisko ptactwa różnego, miejsce lęgowe. W zeszłym roku gniazdo miała tu śliczna wilga, może przyleci i w tym roku. Właśnie w czerwcu ub. roku miała tu miejsce ptasia awantura z wilgą, jako ofiarą, wyszła z niej bez szwanku; napastowało ją czy jej gniazdo jakieś gwiżdżące ptaszysko, ale jego tylko słyszałam i nie zidentyfikowałam tego świstu. Też go słychać i w tym roku.



Póki co uczę się wszystkiego, obserwacji ptaków również, niewiele wiem na ich temat, no i czasu nie zbywa przy tytanicznej pracy ... Na fotografowaniu też się nie znam, choć instrukcja do aparatu leży pod ręką, od roku . Obiecuję sobie ... i na obiecankach się kończy.

Często widzimy też ptaki drapieżne, m. in. bielika (podobno), z bagien dochodzą również odgłosy ptactwa, może znajdę kiedyś czas i na tego typu dokumentację.

Pliszki natomiast są zadomowione na dobre i łatwiej je złapać w obiektyw, niby są bardzo ruchliwe, ale czasem nieruchomieją; zauważyłam też, że udają inwalidki z jedną nogą. Proszę bardzo:




Mamy też prywatnego zająca, trzyma się siedliska i dał się sfotografować naprawdę z paru metrów.




Stara chata ma od frontu nowe okna, plastikowe ... tak, tak, naczytałam się w necie na temat architektury mazurskiej wsi ... wymądrzają się miastowi, którym zimą ciepełko rurami płynie samoczynnie, słuchamy miejscowych o trudach palenia i utrzymywania ciepła w srogie mrozy ... oni mają w większości plastiki ...
Z oknami był cyrk, jak zwykle zresztą, bo miały być łuki nad nimi, parapety zewnętrzne okazały się bardzo spadziste - "kuźwa, nawet piwa ani drinka na nich nie postawię" - zbulwersowany małżonek kazał poprawić, łuki odpuścił, stara waląca się chata, ponowna ingerencja we wzmocnienia nadproża okiennego byłaby dość ryzykowna. Dokupił takie same 2. okna na tył chałupy, te poczekają jeszcze.
Oberluft mają otwierany, całą górną część okna.


I koguty udomowione, jeszcze wielkanocne, ale już schowane na przyszły sezon świąteczno-wiosenny.



SZCZĘŚCIE, jak wiele ma obliczy.

Pogodnej majówki życzę, ja jadę na nasze Mazury Szczęśliwe
jolanda