jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

wtorek, 26 stycznia 2016

Glina i beton



To było sąsiedzkie lepienie niczym niegdyś rwanie pierza czy kiszenie kapusty.
Tak mi się przypomniało, bo to było w listopadzie, ale na blogu nie pominę przecież tej radosnej twórczości.

Dwa rodzaje gliny, wypalana w piecu, część pomalowana, reszta czeka.
Próbowałam hypertufy, ale ponieważ czas mnie naglił w związku z przygotowywaniem wystawy na Festiwal Hortiterapii w Mrągowie, naprędce robiłam różności z mojego ulubionego kleju do styropianu.
Do hypertufy na pewno wrócę, bo pierwsze eksperymenty mam za sobą, wiem, że zdecydowanie dłużej musi schnąć.

Powyższy wianek robiłam na dziecinnym dmuchanym kole do pływania.Wzmacniałam taśmą do regipsów, Gdy klej podsechł, spuściłam powietrze z koła, ale i tak nie nadawało się do ponownego użycia. By je uwolnić z betonowej obręczy musiałam je przeciąć. Koszt ok. 10 zł - da się przeboleć.

Poniżej moje"betonowe" różności.

Rowki robiłam widelcem



Tu zabawa łyżką stołową







Betonowy mały wianuszek

beton malowany akrylem, zatopione liście borówki amer.


klej do styropianu z lewej, z prawej  hypertufa



I gliniany misz masz:


















I ulubiona para, przy której pomogła mi Sąsiadka.
Inspiracja 




Oryginał Sarah Saunders:




Tyle z zaległości.
Padam z nóg.

Buziaki - jolanda

sobota, 23 stycznia 2016

Biała, dziewicza, milcząca



Mazurska zima.
Pod białą puszystą pierzynką pola, otulone drzewa w lesie.
Cisza absolutna, którą mąci skrzypienie śniegu pod moimi butami.
Promienie słońca tańczą na roziskrzonej tafli śniegu, pociętej gdzieniegdzie śladami zwierzyny.
Wciągam lekko mroźne powietrze, czuję jak krzepną nozdrza, oddycham pełną piersią, powietrze jest rześkie, głęboko przenika do płuc. Słoneczne ciepło wylewa się na moją postać idealnie równoważąc mrozek.
Zatrzymuję się. Wokół bezruch, bezgłos.
Nirwana.
Słyszę rytmiczne puk, puk mojego serca. Powoli załącza się mózg.
Banalne - jak pięknie - grzęźnie w gardle.
Błogostan, wyciszenie, równowaga, harmonia.

Chcę zatrzymać w kadrze ten pejzaż, by ocalić od zapomnienia chwile dogłębnego wzruszenia, którym się z Wami kochani dzielę, bo tylko wtedy osiąga się stan szczęśliwości, jeśli możemy się nimi dzielić z innymi.
Ani słowa, ani te obrazy, nie oddają do końca tych zachwycających przeżyć, ale zapewne niejednokrotnie doświadczyliście i Wy czegoś podobnego. Ostatnio nadrabiałam zaległości blogowe, czytałam bardzo wzruszające zimowe wpisy. Zima śnieżna, z lekkimi przymrozkami i ciepłym słoneczkiem, to jest to, co ta pora roku może dać nam najpiękniejszego.





















A teraz z kolei naszły mnie wspomnienia wieczoru majowego, jak dwa lata temu przyjechaliśmy z mężem ze stolicy na siedlisko, po prysznicu, w szlafroku i kaloszach (bo rosa), z drinkami w ręku (bo nareszcie luzik), robiliśmy obejście ogrodu. Odurzeni zapachem bzu wysłuchiwaliśmy słowiczych treli (dzień i noc, jak się później okazało, wyśpiewywał w sadzie te swoje serenady), po czym łąką poszliśmy nad nasz dziki Czarny Staw, na koniec działki, by z bliska słuchać kumkania żab. To był długi wieczór, ciepły, siedzieliśmy pod lipą, gadaliśmy o synach, wnukach, planach siedliskowych, właściwie o niczym szczególnym, ale ten czas wrył się w pamięć.

To takie małe codzienne szczęścia, którymi się z Wami dzielę.
Dziękuję, że zaglądacie, czytacie, komentujecie.

PS1. Ostatnio mniej bywałam na Mazurach, to i wpisów nie było, ale i czas był trochę zwariowany. Ważne wydarzenie rodzinne to narodziny Księżniczki pod koniec listopada, nikt nie dawał wiary, a jednak. Pięciu wnuków i Ona, jedyna wnuczka. Tak oto ubiegły rok zaowocował dwójką wnucząt, bo w marcu urodził się Gabryś, najmłodszego z trzech naszych synów.

PS2. Nowy Rok spędziliśmy na nartach i to był pierwszy wyjazd odkąd nabyliśmy mazurską posiadłość. To jest jak z jazdą na rowerze, tego się jednak nie zapomina i babcia poszusowała w uroczej włoskiej miejscowości Sappada, a co?

PS3. Dłuższy czas miałam problemy z wejściem na swego bloga, na szczęście  znalazłam rozwiązanie. Niemniej prędzej czy później muszę pomyśleć o nowym laptoku.

 Buziaki Kochani