Znów wpadam, jak po ogień, choć nie
bardzo wiem, kiedy uda mi się zamieścić ten post, bo komunikacja
internetowa jest ostatnio trudna. Piszę w programie tekstowym, nie
na Blogerze.
Albo mam przekroczony limit transferu,
albo w ogóle ruter przesyła na kompa żółty trójkąt z
wykrzyknikiem, że brak połączenia.
Poza tym mam laptopa męża, użyczył
mi go (Alleluja !), bo mój padaka, w dodatku straciłam wszystkie,
na szczęście tylko tegoroczne, zdjęcia i in. dokumenty. ALE – w
marcu byliśmy po pięciu latach na urlopie, na Kubie, cudownej
zielonej wyspie, ponad tysiąc zdjęć wspaniałych widoków,
lazurowych wybrzeży, białych, piaszczystych plaż Atlantyku, Morza
Karaibskiego, klimatycznych uliczek Trynidad, Canteagos, Hawany,
Varadero, Santa Clara … i zapierającej dech flory … - pozostały
wspomnienia i wielki żal, że nie mogę ich snuć przy oglądaniu
tych kadrów.
Chyba musowo wybrać się na Kubę powtórnie, cha, cha.
Przy okazji - czy trzeba przebyć aż ponad 10 tys. km
by poznać czytelniczkę i fankę mego bloga i to z Warmii? Jednak
świat jest mały; w dodatku okazało się, że mamy wspólnych znajomych.
Jedyne zdjęcia, jakie mam - voila:
Aparat fotograficzny też odmawia
współpracy, a że zgaduję, co mu dolega, to w związku z powyższym
mam już trzy ładowarki do baterii i dwie baterie, zamówione prze
net. Serwis się kłania i ... zdrowy rozsądek.
Wiadomo, wiosna to czas porządkowania
ogrodu, przygotowania do uprawy warzywnika, świeże pomysły na
rabaty itd. A że u nas stale jakaś rozpierducha, prace często
syzyfowe.
I wszystko na żywioł. Planuję,
układam, robię notatki co, kiedy i jak, a życie swoje.
Dzwoni mąż wieczorem i pyta co
zrobiłam, a ja jąkam się, bo właściwie nic konkretnego.
Dosadziłam kilka roślin, wysiałam dwie, pozbierałam na kupkę (bo
nie wyniosłam) patyki z wierzby, jako, że ostatnio wieje
niemiłosiernie; rozmyślałam w foliaku jak posadzę pomidory, w
związku z pomysłem, który mi zaświtał, udałam się do stodoły
i wlazłam na sąsiek, gdzie składuję duże donice by je policzyć,
czy mam dostateczną ilość. Pomidory chcę posadzić w obręczach,
zatem muszę pozbyć się denek donic, które darowała mi synowa, a
zostały jej po zakładaniu przydomowego ogrodu. W związku z tym, że
nic nie muszę, poszłam na długi spacer by ocenić zmiany w
przyrodzie. Bagna wciągają … śpiew ptaków … ruiny starych
siedlisk … „wciągło mnie” … Wróciłam z naręczem
kaczeńców i jednym dobrym zdjęciem, bo reszta do usunięcia.
Fotografowanie ptaków to trudna sprawa, słyszę a nie widzę, a
jak ja widzę, to aparat nie widzi, albo widzi inaczej.
Natychmiast musiałam ułożyć
kaczeńce, bo przecież szybko więdną. I podziwiam. Nie mogę
przejść koło nich obojętnie. No po prostu śliczne są, radują
moje serducho. Ileż ja mam radości z codzienności. Cebulica,
fiołki, zawilce, a w kolejce cała rzesza.
Wieczorkiem ułożyłam trzy kamienie
na obwódce rabaty, ciut opieliłam, a że z powrotem zaczęło
dmuchać, stwierdziwszy, za jakie grzechy … udałam się do domu.
Zaliczenie dnia nie wygląda
imponująco, ale kaczeńce … boskie.
Założyłam kwietną łąkę, tylko
proszę wstrzymać się od okrzyków zachwytu ! Już jedną kwietną
łąkę miałam, ale okazała się porażką. Zdominowała ją trawa
i zielsko. Tym razem zaorany kawałek, odchwaszczony (tak by się
chciało, żeby na amen), obsadziłam ostróżkami, mikołajkami,
dziewanną z ogrodu, które wysiewają się na potęgę, a żal
wyrzucić na kompost, tudzież dzikimi bylinami przytachanymi z
okolicy i część od sąsiadki, która to od ubiegłego sezonu
prowadzi szkółkę zielska. Od niej dostałam też część nasion.
Odwiedzając tutejsze sklepy ogrodnicze nie widziałam nic, co by mi
pasowało na moją łąkę. Fajnie jest założyć rabatę opierając
się na gatunkach roślin wysiewających się we własnym ogrodzie, z
szabru ruin starych siedlisk i tutejszych ugorów. I jak tanio.
Nasiona roślin wysiewałam w tekturowe
rolki po szpulach materiałowych i papierze toaletowym, mam nadzieję,
że gniazdowy siew pozwoli zapanować nad zielskiem. Zaznaczone w ten
sposób wschodzące rośliny nie będą przypadkiem wypielone, będą
miały zacisznie, wilgotno i cieplutko, a przecież przymrozki nie
odpuszczą tak prędko. Trzymajcie kciuki Kochani, ja już widzę tę
moją łąkę w pełni letniego kwitnienia.
Wysadziłam :
z ogrodu :
- ostróżki
- dziewanna
- mikołajek
z ugoru:
- margerytka
- wrotycz
- dzwonek (dziki, skupiony ? - od sąsiadki)
- chaber biały (od sąsiadki)
- chaber górski
- przywrotnik pospolity
wysiałam :
- kąkol
- nachyłek
- nagietek
- mak polny
- gorczyca biała
- kosmos
- len
- koper
- ślazówka
- czarnuszka
- koper
- wilczomlecz
- nemezja
- maczek kalifornijski
- jarzmianka ?
- facelia błękitna
- rudbekia ?
- Klarkia (od sąsiadki)
- lepnica różowa ?
- ?
- latria
- godecja
Chciałabym jeszcze z czasem dosadzić
jakieś rośliny, ale czekam, co wzejdzie. Na liście oczekują :
cykoria podróżniczka, dziurawiec, dzwonek, świerzbnica, firletka
rozpierzchła (nie wiem czy da radę na takiej miejscówce),
żmijowiec i inne. Nie wykluczam powiększenia powierzchni tej łąki.
W planie mam jeszcze łąkę przy stawie Yeti, podmokłą, trochę
bagienną … planów wiele, gorzej z realizacją.
Nasz Letni Pałac, zwany
wiatą, chluba mojego męża, powoli nabiera kształtów; letnia
kuchnia będzie z piecem chlebowym, wyspą i ogólnie „bajer na
Grójec”. Woda, prąd i odpływ, właśnie układana jest ceglana
posadzka. Letni salon z miejscem na ognisko jest ogromny, będą
stoły, ławy, duża bujawka, podłoga – klepicho.
Będzie krycie starą dachówką.
Powstają rabaty przy kończonej wiacie.
Zegar słoneczny znalazł w końcu swoją miejscówkę.
Takie widoki już przemijają, ustępują miejsca innym.
Sąsiedzka mirabelka w pełni krasy.
Fiołki powoli odchodzą w cień, po przylaszczkach.
Trochę kadrów z okolicy.
I zdjęcie, które zatytułowałam "Wspólnota Mieszkaniowa Pod Bocianem":
Jeżeli chcecie zrobić szybką kompozycję, to taśma skocz bardzo ułatwi zadanie. Oczywiście w naczyniach woda.
Wianek z foremki do pieczenia ciasta z konstrukcją taśmową.
Ponieważ mam internet i co
nieco mogę Wam kochani pokazać, spieszę z tym postem, choć wiele
jeszcze jest do zakonotowania.
Wszystkiego dobrego.