Kochani - dziękuję za słowa uznania i komentarze pod ostatnim postem. Miło, bardzo miło.
Ostatnio dopadło mnie lenistwo, no cóż, listopad to najgorszy miesiąc roku. Niby nie deprecha, ale jakieś wypalenie i brak energii. Niemniej jak choć na kilka godzin słoneczko wyjrzy na świat, od razu chce się żyć i ganiam po polu bratając się z wiatrem. Jeszcze nie wszystkie prace ogrodowe za mną, bo w ostatnim tygodniu nie dało się wyjść, mokro, ciemno i ogólnie wszystkie członki ciała bez oznak życia.
Hity - oczywiście warzywa solone i suszone, czyli tzw. vegeta, to było wcześniej - klik
Do solonej wpakowałam wszystkie zbędne patisony i cukinię (lekko odciskałam z nadmiaru soku), nać selera, pietruszki, bo przecież szkoda witamin wyrzucić na kompost.
Zafascynował mnie i moją rodzinę olej ziołowy, o którym kiedyś czytałam na blogu Kasi Bellingham, choć nie bardzo mogłam znaleźć, bo nie wiedziałam czy pisała na FB, czy na blogu.
Cała tajemnica tkwi w zblendowanej bazylii i rozdrobnionych ziołach. Olej mieszałam z oliwą, chyba na 5 l oleju rzepakowego, dałam 2 l oliwy. Posiekane zioła (tymianek, rozmaryn, oregano, majeranek, trochę szałwii) i zblendowaną bazylię zalałam mieszanką oleju, część zrobiłam z posiekanym czosnkiem i chili. Stało to w domku chyba ze 3 tygodnie, zanim przecedziłam i rozlałam do ciemnych butelek.
W przyszłym sezonie będę robić na bieżąco i zrobię zapas na całą zimę na 4 domy (3 synowe + dom w stolicy) i na mazurskie siedlisko przecież też. Jest smaczny i bardzo aromatyczny, do maczania pieczywa, do sałaty, pomidorów, do smażenia mi szkoda, bo zapasów wcale dużo nie ma.
Te na zdjęciu raczej do ozdoby, choć też są aromatyczne, ale nie aż tak. Kwiaty nasturcji w oleju całkiem dobrze się trzymają, ale zioła nie mogą wystawać ponad poziom oleju, bo zaczną pleśnieć.
Drugi hit to kapary z nasion nasturcji, naprawdę świetne, dość ostre, tylko następnym razem muszę dłużej pogotować, bo jak dla mnie ciut za twarde. Przepis w przyszłym sezonie, bo na obecną chwilę, to przysłowiowa musztarda po obiedzie.
W międzyczasie powstały wianki, trochę naskładałam się tych puzli - z miechunki, przekwitłych kwiatostanów klematisa i klonowych liści.
Jeszcze w zeszłym tygodniu stał rumian w misie.
A w piątek po południu najpierw się przeraziłam, a później oniemiałam z zachwytu. Z Domku Ogrodnika wyszłam na chwilę i wyjrzałam na las, który mamy w najbliższym sąsiedztwie siedliska. Przebijająca się przez drzewa czerwień wyglądała na ogień. Pobiegłam za stodołę z duszą na ramieniu, ale okazało się, że to ogień, ale zachodzącego słońca. Spektakl trwał krótko, chyba z 10 minut, ale naładował mnie niesłychaną energią. Dzięki takim chwilom czarny listopad jawi się jakiś barwniejszy i przyjemniejszy.
Dziękuję, że zaglądacie na nasze siedlisko.
Do następnego posta, pa.
Ostatnio dopadło mnie lenistwo, no cóż, listopad to najgorszy miesiąc roku. Niby nie deprecha, ale jakieś wypalenie i brak energii. Niemniej jak choć na kilka godzin słoneczko wyjrzy na świat, od razu chce się żyć i ganiam po polu bratając się z wiatrem. Jeszcze nie wszystkie prace ogrodowe za mną, bo w ostatnim tygodniu nie dało się wyjść, mokro, ciemno i ogólnie wszystkie członki ciała bez oznak życia.
Hity - oczywiście warzywa solone i suszone, czyli tzw. vegeta, to było wcześniej - klik
Do solonej wpakowałam wszystkie zbędne patisony i cukinię (lekko odciskałam z nadmiaru soku), nać selera, pietruszki, bo przecież szkoda witamin wyrzucić na kompost.
Zafascynował mnie i moją rodzinę olej ziołowy, o którym kiedyś czytałam na blogu Kasi Bellingham, choć nie bardzo mogłam znaleźć, bo nie wiedziałam czy pisała na FB, czy na blogu.
Cała tajemnica tkwi w zblendowanej bazylii i rozdrobnionych ziołach. Olej mieszałam z oliwą, chyba na 5 l oleju rzepakowego, dałam 2 l oliwy. Posiekane zioła (tymianek, rozmaryn, oregano, majeranek, trochę szałwii) i zblendowaną bazylię zalałam mieszanką oleju, część zrobiłam z posiekanym czosnkiem i chili. Stało to w domku chyba ze 3 tygodnie, zanim przecedziłam i rozlałam do ciemnych butelek.
W przyszłym sezonie będę robić na bieżąco i zrobię zapas na całą zimę na 4 domy (3 synowe + dom w stolicy) i na mazurskie siedlisko przecież też. Jest smaczny i bardzo aromatyczny, do maczania pieczywa, do sałaty, pomidorów, do smażenia mi szkoda, bo zapasów wcale dużo nie ma.
Te na zdjęciu raczej do ozdoby, choć też są aromatyczne, ale nie aż tak. Kwiaty nasturcji w oleju całkiem dobrze się trzymają, ale zioła nie mogą wystawać ponad poziom oleju, bo zaczną pleśnieć.
Drugi hit to kapary z nasion nasturcji, naprawdę świetne, dość ostre, tylko następnym razem muszę dłużej pogotować, bo jak dla mnie ciut za twarde. Przepis w przyszłym sezonie, bo na obecną chwilę, to przysłowiowa musztarda po obiedzie.
W międzyczasie powstały wianki, trochę naskładałam się tych puzli - z miechunki, przekwitłych kwiatostanów klematisa i klonowych liści.
Jeszcze w zeszłym tygodniu stał rumian w misie.
A w piątek po południu najpierw się przeraziłam, a później oniemiałam z zachwytu. Z Domku Ogrodnika wyszłam na chwilę i wyjrzałam na las, który mamy w najbliższym sąsiedztwie siedliska. Przebijająca się przez drzewa czerwień wyglądała na ogień. Pobiegłam za stodołę z duszą na ramieniu, ale okazało się, że to ogień, ale zachodzącego słońca. Spektakl trwał krótko, chyba z 10 minut, ale naładował mnie niesłychaną energią. Dzięki takim chwilom czarny listopad jawi się jakiś barwniejszy i przyjemniejszy.
Dziękuję, że zaglądacie na nasze siedlisko.
Do następnego posta, pa.