jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

środa, 14 grudnia 2016

Wiankowanie bożonarodzeniowe - nowinki z domu nad rozlewiskiem

 Wiankuję świątecznie.

Z zalegających w czeluściach piwnicy, ostatnio stodoły, brokatów, pozostałych po dawnej mojej działalności sztuki obdarowywania, czyli robienia prezentów z różnych okazji, dla różnych firm, korporacji, banków etc., powstały wianki powiedzmy "glamour" do nowoczesnych wnętrz moich synowych.
Brokatowe elementy wykorzystywałam do dekorowania świątecznych upominków, ale przez ostatnie lata nie mogłam już na nie patrzeć, poza tym teraz kłócą się z moją mazurską naturą. Nabawiłam się alergii na organzę i brokatowe dodatki. Nie zliczyłam ile ich kiedyś zużywałam, ale pamiętam, że jednego sezonu bożonarodzeniowego wykorzystałam ponad 5 km wstążek, zatem w grę wchodziły naprawdę spore ilości różnych dodatków. Można nabawić się fobii, nieprawdaż?
Niemniej jakoś nawet z chęcią uwiłam te wianki.





 Do oliwkowego wianka precjoza dla naszej rocznej Princeski.
Choinka z igieł sosny, mała - a klejenia, że ho, ho.





Przy okazji i na cmentarz.


Na opuszczony grób małej dziewczynki, którym opiekują się moje wnuki, z różową kokardką.


No i takie naprawdę moje, wianki mazurskie.












Siedliskowy mech mnie oczarował, ten jest cudowny, niczym miniaturowe liście paproci.
Mchy i porosty, korzenie, gałązki, kora - mało, że zachwycają, to jeszcze mam to wszystko w zasięgu ręki, prawdziwe dobrodziejstwo.

Przy tej choince udowadniałam sama przed sobą, jaka jestem cierpliwa i pracowita. Czym siedlisko bogate.
Foto z telefonu, sorki.





Była już na Mazurach biała zima, niestety krótko. Deszczu tyle, że łąka nad naszym dzikim Czarnym Stawem zalana, a staw Yeti na wjeździe "pęka w szwach".
Dom nad rozlewiskiem normalnie.



Mamy bobra, latem majestatycznie przechadzał się znad jednego stawu na drugi, robił spustoszenie w tataraku, generalnie bałaganił.
Po niedawnym ogłowieniu wierzby za stodołą, porządkując gałęzie, stwierdziliśmy z mężem, że okryjemy nimi borówki amer., żeby zające nie podgryzały, bo uwielbiają to robić, a borówki są w bliskim sąsiedztwie stawu Yeti. Tak też uczyniliśmy. Nie było nas raptem kilka dni i ku naszemu zdziwieniu ... zniknęły gałęzie z borówki. Boberek zagospodarował prawie wszystkie, powciągał do wody, końcówki patyków sterczały przy norze.
Żeby była jasność - nie przepadamy za skubańcem.

Ostatnie fotki, jak widać zimy nie widać.


 




Ściskam, do następnego razu.


 

Karmnik dla ptaków - Mały ornitolog

Obiecałam już dawno napisać o karmniku dla ptaków.
Ale ponieważ już napisałam na portalu Ładny Dom, to kopiuję tekst i fotki (stare zresztą, ale może dane mi będzie zrobić tej zimy lepsze).

Gadżet się podoba i wiele magazynów chętnie zamieszcza krótką wzmiankę o nim, za free. No i fajnie.
Natomiast w tym przypadku Pani redaktor przysłała chaotycznego maila z pytaniami, na które chętnie odpowiedziałam; Pani żywcem wszystko wkleiła na stronę www. nie podając autora, co dziwnie wygląda. Cieszy mnie natomiast fakt, że chyba zyskałam uznanie w oczach Pani redaktor, skoro nie wniosła żadnej korekty, ha, ha.
Ale to tak na marginesie.

Karmnik Mały ornitolog.
 
 
 







Skąd wziął się pomysł na karmnik?
Firma mojego męża zajmuje się produkcją z tworzyw sztucznych, choć nie tylko. Produkuje różne przedmioty, m. in. przyssawki i transparentne kule o śr. 12 cm, które ja, jako florystka, chciałam wykorzystać do aranżacji kwiatowych.

Poprosiłam syna by w połówce kuli wyciął otwór, dzięki któremu mogłabym umieszczać rośliny i kwiaty (na rynku są takie kule szklane z zawieszkami). Jednak pomysł spalił na panewce, choć otwory zostały nawiercone.

Przypadkiem trafiły owe kule na nasze mazurskie siedlisko, które dzielnie rewitalizujemy już szósty rok; ja prawie tam mieszkam, nawet zimą.

Mąż wpadł na pomysł zawieszenia kuli, jako karmnika na zewnętrznej szybie okna. Za pomocą przyssawek i drucików zawiesił ją i tak oto powstał prototyp karmnika.

Wsypaliśmy ziarno słonecznika do wnętrza namiastki karmnika i czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji.

Niespiesznie jedliśmy śniadanie w mroźny poranek. Tu, na Mazurach, posiłki zawsze są celebrowane, bo to jedyny czas na odpoczynek, po ciężkiej pracy, bądź przed ciężką pracą, nawet zimą – odśnieżanie, rąbanie drewna, naprawy i prace nad restaurowaniem starych mebli, szlifowanie, dorabianie, naprawa sprzętów usprawniających prace ogrodowe etc., bo w pozostałe pory roku za bardzo absorbuje nas ogród (siedlisko ponad 4 ha) i odwiedzający nasze Mazury liczna rodzina ze znajomymi.

Po jednej stronie okna konsumowaliśmy śniadanie my, po drugiej ptactwo. To był prawdziwy spektakl. Oniemieliśmy z zachwytu. Sikorki bogatki, ubogie, mnóstwo mazurków, kowaliki, nawet dzięcioł, wdzięcznie dziobem grzebały w nasionach. Zachwycająca sytuacja, bo czuliśmy się, jakby ptaki razem z nami siedziały przy stole.

Po powrocie do Warszawy mąż zaczął przygotowania do wdrażania pomysłu na karmnik. Testowaliśmy (raczej ptactwo) kilka różnych wersji, zanim finalny karmnik trafił do produkcji.

Docelowy karmnik posiada drążek na którym ptak może przesiąść oraz haczyk do zawieszania przysmaków.

Czemu służy?

Przyroda jest zachwycająca, a w obecnym pędzie życia nie bardzo jest czas, żeby to zauważać. Taki karmnik jest szybki i łatwy w montażu, trzeba tylko systematycznie uzupełniać zapas ziarna, a ptactwo szybko przyzwyczaja się do zimowej stołówki. Obserwacje można prowadzić mimochodem zerkając w okno, bez wychodzenia na zewnątrz.

Jak rozwija pasję najmłodszych?

Ptak to płochliwe stworzenie, natomiast szybko się orientuje, że za szybą nic mu nie grozi, chwyta ziarno i odlatuje.

Dzieci są ciekawe świata, zaś karmnik pozwala na bliskie obserwacje, momenty tak ulotne w naturze. Dzieci nie muszą szukać ptaków, bo te same przylatują.

Załączony do karmnika atlas ptaków pozwala na identyfikowanie gatunku, jest miejsce na notatki własnych obserwacji.

Myślę, że karmnik może być pierwszym krokiem w zachwycający świat ornitologii, może rozbudzić zainteresowanie i fascynację przyrodą, zachęcić do poszukiwań innych gatunków w parku, lesie, na polach i łąkach. Może być pretekstem do rodzinnego spędzania czasu na łonie natury.

Edukuje i uczy systematyczności.

Do kogo skierowany jest ten produkt - dla dzieci w jakim wieku?

Produkt skierowany jest do wszystkich osób niosących ptakom pomoc w przetrwaniu zimy. Poza tym całe życie się uczymy i to jest świetna okazja do zgłębiania wiedzy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Firma PHM Bracia Darscy jest producentem karmnika i nie zajmuje się sprzedażą detaliczną, w zasadzie jest to dość nowy produkt i dystrybucja dopiero rusza.

Karmnik dostępny m. in.






http://www.hurtownie.pl/oferta2873947,karmnik-transparentny.html

 
 
 
http://www.craftroom.pl/5171,aaa-karmnik-maly-ornitolog.html
 




I krótki filmik
 
 

Tyle w temacie karmnika.
Pozdrawiam serdecznie



 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Hity z warzywnika sezonu 2016 i inne wieści

Kochani - dziękuję za słowa uznania i komentarze pod ostatnim postem. Miło, bardzo miło.

Ostatnio dopadło mnie lenistwo, no cóż, listopad to najgorszy miesiąc roku. Niby nie deprecha, ale jakieś wypalenie i brak energii. Niemniej jak choć na kilka godzin słoneczko wyjrzy na świat, od razu chce się żyć i ganiam po polu bratając się z wiatrem. Jeszcze nie wszystkie prace ogrodowe za mną, bo w ostatnim tygodniu nie dało się wyjść, mokro, ciemno i ogólnie wszystkie członki ciała bez oznak życia.

Hity - oczywiście warzywa solone i suszone, czyli tzw. vegeta, to było wcześniej - klik
Do solonej wpakowałam wszystkie zbędne patisony i cukinię (lekko odciskałam z nadmiaru soku), nać selera, pietruszki, bo przecież szkoda witamin wyrzucić na kompost.

Zafascynował mnie i moją rodzinę olej ziołowy, o którym kiedyś czytałam na blogu Kasi Bellingham, choć nie bardzo mogłam znaleźć, bo nie wiedziałam czy pisała na FB, czy na blogu.
Cała tajemnica tkwi w zblendowanej bazylii i rozdrobnionych ziołach. Olej mieszałam z oliwą, chyba na 5 l oleju rzepakowego, dałam 2 l oliwy. Posiekane zioła (tymianek, rozmaryn, oregano, majeranek, trochę szałwii) i zblendowaną bazylię zalałam mieszanką oleju, część zrobiłam z posiekanym czosnkiem i chili. Stało to w domku chyba ze 3 tygodnie, zanim przecedziłam i rozlałam do ciemnych butelek.
W przyszłym sezonie będę robić na bieżąco i zrobię zapas na całą zimę na 4 domy (3 synowe + dom w stolicy) i na mazurskie siedlisko przecież też. Jest smaczny i bardzo aromatyczny, do maczania pieczywa, do sałaty, pomidorów, do smażenia mi szkoda, bo zapasów wcale dużo nie ma.
Te na zdjęciu raczej do ozdoby, choć też są aromatyczne, ale nie aż tak. Kwiaty nasturcji w oleju całkiem dobrze się trzymają, ale zioła nie mogą wystawać ponad poziom oleju, bo zaczną pleśnieć.




Drugi hit to kapary z nasion nasturcji, naprawdę świetne, dość ostre, tylko następnym razem muszę dłużej pogotować, bo jak dla mnie ciut za twarde. Przepis w przyszłym sezonie, bo na obecną chwilę, to przysłowiowa musztarda po obiedzie.


W międzyczasie powstały wianki, trochę naskładałam się tych puzli - z miechunki, przekwitłych kwiatostanów klematisa i klonowych liści.




Jeszcze w zeszłym tygodniu stał rumian w misie.



A w piątek po południu najpierw się przeraziłam, a później oniemiałam z zachwytu. Z Domku Ogrodnika wyszłam na chwilę i wyjrzałam na las, który mamy w najbliższym sąsiedztwie siedliska. Przebijająca się przez drzewa czerwień wyglądała na ogień. Pobiegłam za stodołę z duszą na ramieniu, ale okazało się, że to ogień, ale zachodzącego słońca. Spektakl trwał krótko, chyba z 10 minut, ale naładował mnie niesłychaną energią. Dzięki takim chwilom czarny listopad jawi się jakiś barwniejszy i przyjemniejszy.


Dziękuję, że zaglądacie na nasze siedlisko.
Do następnego posta, pa.

niedziela, 16 października 2016

Wspomnienie naszej sesji do Werandy Country



Kochani,
jako, że zapewne nie wszystkim kibicującym naszemu siedlisku, udało się obejrzeć sesję w Werandzie Country, a że foty są w sieci na stronie WC (uwielbiam ten skrót), to pozwoliłam sobie skopiować do mojego bloga.

Sesja odbyła się w ub. roku, właściwie poza nową budowlą na zarysie starej obory, z której została tylko jedna kamienna ściana, a teraz jest przestronna, otwarta wiata, niewiele się zmieniło. Może trochę w ogrodzie.
Wiata z letnią kuchnią i miejscem biesiadnym z ogniskiem jeszcze nie zaaranżowana docelowo, ale bardzo się w sezonie letnim sprawdziła, bo wiadomo, że w domu tylko się śpi, a całe życie wakacyjne toczy się na zewnątrz.

Miło powspominać ten czas. Ktoś nas odnalazł, zauważył wkład naszej pracy i poczuł klimat, który tu odnaleźliśmy; bo ten klimat tu był, stworzyli go ludzie, którzy wybudowali to siedlisko, pokochali te mazurskie pejzaże, odludzie, obcowanie z naturą. Historia zaczęła się najprawdopodobniej od 1906 roku, bo znaleźliśmy szczątki gazety w jęz. niemieckim z datą majową.

Łazikując po okolicy często bywam na dwóch okolicznych ruinach siedlisk, przecudowne miejsca, zapewne ukochane przez byłych mieszkańców, ale zostały tylko szczątki murów. Wracając z takiej wycieczki raduje się me serce, że my jednak nie pozwoliliśmy popaść w ruinę naszemu gospodarstwu. W ostatnim momencie.
Z perspektywy tych pięciu lat, jak oglądamy zdjęcia z pierwszych dni bywania tu, zastanawiamy się, co nami kierowało, bo na pewno nie zdrowy rozsądek. To była totalna ruina. Patrzyliśmy na to chyba oczami wyobraźni.

Czas sesji do WC to było kilka wspaniałych dni, spędzonych w cudownej atmosferze ze wspaniałymi ludźmi. Wiąże się z tym kilka zabawnych historii, a jakże. Ale o tym może innym razem.

I jeszcze jedno - mamy wspaniałych sąsiadów. Oni pomagali nam w pracach wykończeniowych, robili meble, ja z Agnieszką rzeźbiłam w starych rupciach, malowałyśmy, woskowałyśmy, dzięki niej wiele się nauczyłam, choćby obsługi wiertarki, szlifierki kątowej, etc. Paweł projektował ganek, wiatę, bo jest architektem i stolarzem z zamiłowania. Kochani.


ganek Starej Chaty; pies sąsiadów

Pod naszą lipą z kapliczką dziękczynną

Mój ukochany Domek Ogrodnika - tu mieszkam, prawie całorocznie

Tort bezowy obowiązkowo w letnim menu

olbrzymia stodoła - duma i królestwo mojego męża

ganek Starej Chaty

Wnętrza Starej Chaty, bo tak zwyczajowo się o niej mówi.
Kuchnia, serce domu :)

część kuchenna z westfalką







Jadalnia przy kuchni



widok z jadalni na kuchnię; piecokominek, który wykonał mój mąż :)
Pozostałe wnętrza






Łazienka



W moim Domku Ogrodnika sesji nie było, nie wiem, a jak tak ukochałam ten swój domek.

Kilka fotek aktualnych.
Czernidłak kołpakowaty - wyguglała, to wie. Jadalny, ale już skoszony, może i dobrze, bo mogę być tu z Wami, ha, ha.




Panu Łubinowi to się coś chyba pomyliło

ostatnie dalie, zerwane przed przymrozkiem
Fasolki szparagowej też już nie ma, ale mogę Was kochani poczęstować fasolką łuskaną z rukolą, lubczykiem, natką pietruszki ...




tego w menu nie ma już dawno


 







Dyniom trzeba było palić w piecu, co by się im skórka podsuszyła ...
Nie ważyliśmy tych dyń, ale kilka barrrrrrrdzo dorodnych. Po to, żeby rozdawać.
Patisony np. miałam białe, zielone, żółte, bo MUSZĘ mieć wsie kolory, bo one takie ładne. Chore, ale ja tak mam. I stale  robotę.
 

.

Zmykam.

Wszystkiego dobrego.