Wiankuję świątecznie.
Z zalegających w czeluściach piwnicy, ostatnio stodoły, brokatów, pozostałych po dawnej mojej działalności sztuki obdarowywania, czyli robienia prezentów z różnych okazji, dla różnych firm, korporacji, banków etc., powstały wianki powiedzmy "glamour" do nowoczesnych wnętrz moich synowych.
Brokatowe elementy wykorzystywałam do dekorowania świątecznych upominków, ale przez ostatnie lata nie mogłam już na nie patrzeć, poza tym teraz kłócą się z moją mazurską naturą. Nabawiłam się alergii na organzę i brokatowe dodatki. Nie zliczyłam ile ich kiedyś zużywałam, ale pamiętam, że jednego sezonu bożonarodzeniowego wykorzystałam ponad 5 km wstążek, zatem w grę wchodziły naprawdę spore ilości różnych dodatków. Można nabawić się fobii, nieprawdaż?
Niemniej jakoś nawet z chęcią uwiłam te wianki.
Do oliwkowego wianka precjoza dla naszej rocznej Princeski.
Choinka z igieł sosny, mała - a klejenia, że ho, ho.
Przy okazji i na cmentarz.
Na opuszczony grób małej dziewczynki, którym opiekują się moje wnuki, z różową kokardką.
No i takie naprawdę moje, wianki mazurskie.
Siedliskowy mech mnie oczarował, ten jest cudowny, niczym miniaturowe liście paproci.
Mchy i porosty, korzenie, gałązki, kora - mało, że zachwycają, to jeszcze mam to wszystko w zasięgu ręki, prawdziwe dobrodziejstwo.
Przy tej choince udowadniałam sama przed sobą, jaka jestem cierpliwa i pracowita. Czym siedlisko bogate.
Foto z telefonu, sorki.
Była już na Mazurach biała zima, niestety krótko. Deszczu tyle, że łąka nad naszym dzikim Czarnym Stawem zalana, a staw Yeti na wjeździe "pęka w szwach".
Dom nad rozlewiskiem normalnie.
Mamy bobra, latem majestatycznie przechadzał się znad jednego stawu na drugi, robił spustoszenie w tataraku, generalnie bałaganił.
Po niedawnym ogłowieniu wierzby za stodołą, porządkując gałęzie, stwierdziliśmy z mężem, że okryjemy nimi borówki amer., żeby zające nie podgryzały, bo uwielbiają to robić, a borówki są w bliskim sąsiedztwie stawu Yeti. Tak też uczyniliśmy. Nie było nas raptem kilka dni i ku naszemu zdziwieniu ... zniknęły gałęzie z borówki. Boberek zagospodarował prawie wszystkie, powciągał do wody, końcówki patyków sterczały przy norze.
Żeby była jasność - nie przepadamy za skubańcem.
Ostatnie fotki, jak widać zimy nie widać.
Ściskam, do następnego razu.
Z zalegających w czeluściach piwnicy, ostatnio stodoły, brokatów, pozostałych po dawnej mojej działalności sztuki obdarowywania, czyli robienia prezentów z różnych okazji, dla różnych firm, korporacji, banków etc., powstały wianki powiedzmy "glamour" do nowoczesnych wnętrz moich synowych.
Brokatowe elementy wykorzystywałam do dekorowania świątecznych upominków, ale przez ostatnie lata nie mogłam już na nie patrzeć, poza tym teraz kłócą się z moją mazurską naturą. Nabawiłam się alergii na organzę i brokatowe dodatki. Nie zliczyłam ile ich kiedyś zużywałam, ale pamiętam, że jednego sezonu bożonarodzeniowego wykorzystałam ponad 5 km wstążek, zatem w grę wchodziły naprawdę spore ilości różnych dodatków. Można nabawić się fobii, nieprawdaż?
Niemniej jakoś nawet z chęcią uwiłam te wianki.
Choinka z igieł sosny, mała - a klejenia, że ho, ho.
Przy okazji i na cmentarz.
Na opuszczony grób małej dziewczynki, którym opiekują się moje wnuki, z różową kokardką.
No i takie naprawdę moje, wianki mazurskie.
Siedliskowy mech mnie oczarował, ten jest cudowny, niczym miniaturowe liście paproci.
Mchy i porosty, korzenie, gałązki, kora - mało, że zachwycają, to jeszcze mam to wszystko w zasięgu ręki, prawdziwe dobrodziejstwo.
Przy tej choince udowadniałam sama przed sobą, jaka jestem cierpliwa i pracowita. Czym siedlisko bogate.
Foto z telefonu, sorki.
Była już na Mazurach biała zima, niestety krótko. Deszczu tyle, że łąka nad naszym dzikim Czarnym Stawem zalana, a staw Yeti na wjeździe "pęka w szwach".
Dom nad rozlewiskiem normalnie.
Mamy bobra, latem majestatycznie przechadzał się znad jednego stawu na drugi, robił spustoszenie w tataraku, generalnie bałaganił.
Po niedawnym ogłowieniu wierzby za stodołą, porządkując gałęzie, stwierdziliśmy z mężem, że okryjemy nimi borówki amer., żeby zające nie podgryzały, bo uwielbiają to robić, a borówki są w bliskim sąsiedztwie stawu Yeti. Tak też uczyniliśmy. Nie było nas raptem kilka dni i ku naszemu zdziwieniu ... zniknęły gałęzie z borówki. Boberek zagospodarował prawie wszystkie, powciągał do wody, końcówki patyków sterczały przy norze.
Żeby była jasność - nie przepadamy za skubańcem.
Ostatnie fotki, jak widać zimy nie widać.
Ściskam, do następnego razu.