jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

czwartek, 26 stycznia 2012

Przywołanie wiosny



Wiosenne życzenia od wnuczka, wiadomo, na Dzień Babci, obudziły moje pragnienia i zmysły ... wspomnienia fiołków z siedliska, cebulicy w sadzie, pierwszej wiosny na naszych Mazurach.

Ostatnio od dalszej sąsiadki dostałam w prezencie filiżankę i serduszka (Julitko, serdeczne dzięki !). Dzielę się tymi uroczymi drobiazgami z Wami, bo ręczne robótki to rarytas.
Kubas z talerzykiem to również prezent, specjalnie na siedlisko, od przyjaciółki z Kalisza (Ewuniu - buziam !).







Mazurska zima to bardzo cicha pora roku, u nas nawet szczekania psów ze wsi nie słychać. Cieszymy się tą ciszą absolutną, pracy sporo mniej niż wiosną czy latem,  dzień krótki, wieczorami dużo leniuchujemy, ładujemy akumulatory.

Moje smętne słoneczniki dalej stoją na miedzy:








Na siedlisku mamy trzy uroczyska.
1/  U stóp wierzb przy wjeździe małe bajorko, które zostało pogłębione. Żal mi gąszczu wokół niego, bo zostało wszystko wycięte, ale był nie do opanowania, latem  dżungla chaszczy, pokrzyw i innego zielska nie dopuszczała do źródełka.

2/ Nie mamy jeszcze żadnego planu co z drugim fantem począć, latem wygląda podobnie jw.

3/ Spory, podłużny staw w końcu działki, obrośnięty olchami, nie zarybiony, wiosną wokół żółciły się kaczeńce.




Uroczysko nr 1

Uroczysko nr 3



Spokojnie czekamy do wiosny, bo planów dużo i nie wiadomo co porządkować w pierwszej kolejności. Skupiamy się póki co bliżej domostwa. Starej chałupy na razie nie ruszamy, bo to skarbonka, poza tym trzeba rozważyć wiele opcji, z drugiej strony liczna rodzina latem chętnie by wpadała, a tu dwa pokoje i walący się strop w sieni, pozostałe pomieszczenia totalna ruina.


W pamięci mamy obraz siedliska sprzed roku i dziś sami nie możemy nadziwić się zmianami. Zatem któż to wie czego uda nam się dokonać do lata "pracą u podstaw".

 A może największą radością jest dzieło tworzenia?
Ciepło pozdrawiam tych co trzymają kciuki za nasze wyzwanie
jo-landa

















czwartek, 19 stycznia 2012

Ludzkie anioły i zima w siedlisku

Druga część reportażu z najbliższego, właściwie jedynego naszego sąsiedztwa. Oczywiście Agnieszka zapomniała ...
Ludzki anioł z petem ... tak, to ja. Bez komentarza.

Pierwsza część , o której wspominałam wcześniej.

W domku ogrodnika mamy też bardzo ludzkiego anioła, z bardzo symbolicznymi skrzydłami w postaci dwóch starych gwoździ, z bardzo długim jamnikiem i bardzo, bardzo go lubimy.














Jaka matka, taka natka ... powiesiłam również rysunek autorstwa córki - Mati:



Mazury powitały nas w weekend śniegiem. Poranną, sobotnią, niespieszną kawę popijaliśmy podziwiając biały, dziewiczy puch. Kochamy to miejsce, gnamy tam na skrzydłach (może to te, które zabraliśmy Agnieszki aniołom?), delektujemy się każdą chwilą, każdym widokiem, cieszymy się każdym drobiazgiem, snujemy plany, marzymy ... jest to zadziwiające, bo mamy przecież duży dom w "wawce", udządzony, wygodny, ciepły, komfortowy, pokoleniowy, z duszą ... ale nieoczekiwanie zrodzony magnetyzm  mazurskiego siedliska jest silniejszy. Moje korzenie to wieś (Podlasie), mój ojciec mieszkał wiele lat tu, na Mazurach, właściwie w promieniu dwudziestu paru kilometrów od naszego siedliska - może tkwi we mnie ten wiejski gen, ale mój mąż urodzony i wychowany w stolicy, skąd u niego ten zew?

Domek ogrodnika czy Pałac Zimowy, jak zwie go mój mąż i to trzykondygnacyjny - piwnica, parter i antresola jako piętro, ha, ha - jest dla nas dwojga wystarczający i całkiem wygodny. Po dwóch godzinach od przyjazdu i palenia w kozie temperatura jest znośna, po czterech jest już bardzo ciepło, w tym czasie jest też woda gorąca do kąpieli (z termy), tylko podgrzewana podłoga w łazience zapewnia komfort dla stóp nad ranem. Sobotni ranek jest zatem czarujący i kawa, i śniadanie wybornie smakuje. A za oknem magiczne zimowe pejzaże - chwilo trwaj!

Mamy w końcu wymurowany ceglany podest pod schody, nadal na antresolę wchodzimy po drabinie, ale dorobione przez męża trepy są stabilne, luksusowe nawet dla bosych stóp. Antresola nie urządzona i nawet brak mi konceptu, bo poza materacami do spania, koszami, walizkami wiklinowymi i in. tobołkami z ubraniem, nie ma nic, tzn. muszę rozwiązać problem z tymi tobołkami, a jest to temat b. trudny, antresola to skosy i najwyższe miejsce to ok. 150 cm.












Nie jest łatwo zorganizować się na takiej małej powierzchni, nawet wieszak "przedpokojowy" był problemem, ale udało się.



Jakże kwiaty ożywiają wnętrze, prawda?








I kilka reminiscencji zimowych:







Pozdrawiam zaglądających
jo-landa

PS. Nowy blog z sąsiedztwa, zapraszam - http://tworczepole.blogspot.com/

piątek, 13 stycznia 2012

Na przełomie roku

Jakoś czasu brak.
Po raz 3. wraz z zakręcenonymi  florystami z portalu http://www.forumkwiatowe.pl/ graliśmy z Jurkiem Owsiakiem w orkiestrze. Bractwo przybyłe z różnych krańców Polski kreowało bukiety w pracowni florystycznej, za którą uchodził mężowski warsztat produkcyjny; większości użyczaliśmy "kawałka podłogi" do spania. Było wesoło choć bardzo pracowicie. Powoli dochodzę do siebie, porządkuję dom i myśli. Regeneruję obolałe członki ciała po czternastogodzinnym "kukaniu" w studio nr 5 TVP na Woronicza.



Sylwestra spędziliśmy w siedlisku, bo najpierw się uparłam, a później rozchorowałam (dokładnie w święta), przeto na piątkową podróż na Mazury, w przeddzień sylwestra, zaaplikowałam 2 apapy, jasiek i cieplutki kocyk ... czułam się z godziny na godzinę lepiej, tym bardziej, że małżonek zadziwiająco o mnie dbał.
Zabawa z sąsiadami była przednia, przygotowałam stół z przekąskami - był pasztet, barszczyk z pasztecikami, makowe ciasteczka kopertki, sałatka owocowa - własnej roboty oraz i in. specjały, które dopełniały całkiem bogate menu, co by rok 2012 był dostatni. Piliśmy szampana pod rozgwieżdżonym niebem, przy blasku fajerwerków i lampionów szczęścia ... Marzenie się spełniło.
Przy nakryciu każdy miał bukiecik ... z bazi, to taki żart, niemniej zadziwiający o tej porze. W wazoniku zaś zieloniusieńkie sitowie.





Małżonek w międzyczasie zakładał oświetlenie stodoły, reperował studnię, jeździł, załatwiał różne sprawy.



Drzwi wysępił od sąsiadki, aktualnie w pocie czoła je szlifuje i zadręcza różnymi pomysłami co do koloru.






Ja ciut się oszczędzałam, niemniej z lasu nazbierałam różności już z myślą o bukietach na XX finał WOŚP. Wszelkie bazie, szyszki olszynowe czy omszałe gałązki świerkowe, jakie można było zobaczyć w bukietach na wizji, to skarby z pobliskiego lasu. Czekały chyba na mnie, bo właśnie leśnicy robili czystkę, jak widać na zdjęciu ponżej, nie tylko leśnicy.





Zmuszeni byliśmy odwlec powrót do Warszawy, gdyż w związku ze sprzyjającą ku temu pogodą, wkopano nam ekoszambo, zupełnie za free. Lepiej jak w Warszawie, bo kanalizacji w stolicy dalej niet, szamba notorycznie przepełnione, a na wsi proszę bardzo - woda "miejska" i oczyszczalnia !!






Kolorowych snów
jo-landa