Prace w ogrodzie dają w kość, zmęczona jestem tą orką, ale chciałabym jednak uzupełnić luki na blogu, a wieczorem oczy zamykają się same.
Powoli zagospodarowuję linię brzegową nad stawem. Roślinność dzika przywędrowała sama, no i super, ale chciałabym żeby było bardziej kolorowo, trochę kwiatów ogrodowych. Zaczęło się od przygarnięcia roślin, które sąsiedzi wykopywali, bo się rozrosły, wysiały w nadmiarze i chcieli je wywalić na kompost. Wszystko znalazło miejsce na rabacie nad stawem.
Nie będę tu się rozpisywać, że trzeba było usunąć darń, przygotować jakoś grunt (gleba ilasta trudna w uprawie), zielsko i tak zaginało ostro, a czasu na pielenie brak; ścieżka nadbrzeżna zarastająca bezlitośnie - rumian ok, dziki rzepak ok, ale wszystkiego za dużo, trawska przeróżniaste i zielicho trudne do okiełznania.
Ścieżki nie ma sensu utwardzać, bo teren grzęski wiosną szczególnie i po sowitych opadach, ziemia połknie kamienie; łatwiej przegracować ten teren raz na jakiś czas, a kambulce pozarastają trawą i chwastami ino mig i byłby problem z pieleniem.
Dosiałam jakieś kwiaty jednoroczne, poprzesadzałam te, które u mnie się wysiały zanadto na innych rabatach. Przywędrowała z okolicy krwawnica i rozsiała się wokół, widocznie jej pasuje miejscówka. Roślinność naturalistyczna dzika wymieszana z rabatową dała niesamowicie piękny efekt. Ale zapanować nad tą mieszanką nie jest łatwo.
Aktualnie przedłużam tę rabatę, do końca brzegu jeszcze niestety daleko, ale krok po kroczku, metr za metrem, może uda się.
Kosmosy przenosiłam z warzywnika, bo mi bruździły, mikołajek wysiewa się jak oszalały - nad staw, podobnie ostróżka, wiązówka błotna znad naszego dzikiego stawu itd. Kupiłam tylko kilka traw, także rabata bardzo ekonomiczna, koszty to praca, praca, praca.
Kochani zmykam.
Dobranoc