O duperelach będzie, takie mnie cieszą w te szare listopadowe dni. Jak ktoś lubi konkrety, niech se daruje tego posta.
Stare słoiki dostałam w prezencie od tutejszej sąsiadki, ściągali je ze strychu walącej się chaty śmiałkowie, ja tylko kibicowałam, bo miałam obawy, że wyląduję na parterze przez którąś z dziur w stropie.
Są cudne, nie wybrzydzałam, brałam co dają. Kolekcja truskawkowa, monopolowa, inne i jakie ciekawe pokrywki!Bawię się nimi, przestawiam, ustawiam, aranżuję z kwiatami, z różnymi produktami, raz są lampionami, innym razem eksponuję w nich jesienne klonowe liście. Zapewne wylądują w kredensie (lub na kredensie), który może kiedyś będzie, póki co mam je na oku by nieustannie na nie zerkać.
Czy wiecie KOGO nazywa się słoikiem? Słowo daję nie znałam tego określenia, choć podobno moi synowie już nazywają tak mojego męża, a swojego ojca (no cóż, siedzę na Mazurach to nie słyszę), on z kolei zna to z radia CB, a że głównie wyjeżdża ze stolicy w piątki, to nasłucha się różnych epitetów pod adresem słoików, którzy są głównym powodem korków na wyjazdach z wawki. Opowiadał mi to dzisiaj, jakoby to jego nie dotyczyło.
Niby małżonek urodzony warszawiak, ale faktem jest, że wozi te słoiki co tydzień, ja nie nadążam wprost z produkcją. No to jest tym słoikiem czy nie jest?
Trochę poczytałam na ten temat w necie, bo aż mi wstyd było żem taka dyletantka.
Dla chcących zasięgnąć trochę wiedzy na ten temat klik klik.Oto na dowód, że chyba moja połówka to jednak słoik, wywoził w zeszłym tygodniu zestaw słoików w bardziej eleganckim wydaniu:
Wianek, który już się mocno zasuszył, ale u mnie jeszcze jesiennie, choć widzę, że na innych blogach świątecznie; do świątecznego nastroju to jeszcze daleka droga, jeszcze nie wszystkie prace ogrodowe mam za sobą, a przetwory dalej na tapecie (solone warzywa dorabiam, paprykę marynowaną i buraki czekają w kolejce).
I jeszcze nostalgiczny, retro, który poczyniłam dla szczególnej jubilatki.
Tymczasem tyle o imponderabiliach, które mnie uszczęśliwiają, następny post powinnam zamieścić z konkretami, bo w starej chacie dzieje się, oj, dzieje, póki co destruktywnie, ale z nadzieją na konstruktywne efekty.
Patrzę przez okienko - tak pusto na zewnątrz. Jesionu nie ma, murek goły, w tle bezlistne brzozy - smętnie.
Za to w domku wesoło trzaska ogień w kozie i dokazują Wirus i Bakteria, nasze nowe kotki klony, nie rozróżniamy ich narazie. Deyny nie ma już chyba miesiąc, zniknęła, Kazikowi smutno było, teraz ma towarzystwo maluchów, zapyzialce, ale zadbamy o nie. Spójrzcie jak pasują do siebie, ha, ha.
Miłego weekendu
jolanda
Dla mnie słoik będzie zawsze tylko szklany. Nie uważam za zbyt zabawne drugie jego znaczenie, jest trochę kpiące :(. Masz co robić przy tych wszystkich przetworach i dobrze, że śliczne kociaki umilają Ci czas :). Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńTeż nie znałam tego drugiego określenia:)To ja też jestem czasem takim słoikiem bo z Mazur czasem, ale tylko czasem, wlokę grzybki, bywało, że jabłka papierówki w słoiczkach, a w tym roku pierwszy raz sok z kwiatów bzu. Może mniejszy ze mnie słoik, bo wszystko swoimi łapkami zrobione:)
OdpowiedzUsuńA te słoje z cudzego strychu piękne:) Dopiero patrząc na Twój wianek wpadłam na pomysł, że różyczki można wić nie tylko z liści klonowych, ale różnych gałganków:))) Dzięki za inspirację:)) Te kociaki słodkie, dla mnie takie rude zawsze będą Mickami, bo siostry rudy kot tak się wabi:)) Pozdrowienia ślę na Twoje listopadowe Mazury:)
twój mąż to jasne że słoik ;) nie to co ty. ty to pełny autochton. w pełni ukochany przez mazurskie sąsiedztwo :)
OdpowiedzUsuńmy z miłym też słoiki, ale w drugą stronę :)
wrobel znad twojego stołu :)
Rozumiem Twoja fascynację słoikową- piękne te stare, ale i te w koszu urodą nie ustępują. Rozbawiły mnie imiona Twoich kotków, a wianki zachwyciły, szczególnie ten liściasty. Z niecierpliwością czekam na zdjęcia tego, co dzieje się w Twojej chacie. Uściski.
OdpowiedzUsuńPiękne masz słoiki. Ach! Miałam taki jeden, wyższy trochę, ale Weck. Jednak się stłukł, służył za wazon i koty go przewróciły.
OdpowiedzUsuńA ten wianek z liści...Nic tylko wzdychać z zachwytu oglądając Twoje zdjęcia.
Kociaki-rudzielce śliczne. Nigdy nie miałam rudego kota. Serdecznie pozdrawiam
a gdzie uciekł mój komentarz? tyle napisałam...
OdpowiedzUsuńAleż bym do takich słoików nasypała ziół suszonych, pokryweczka szklana jak ulał do takich rzeczy, zatrzyma zapach; wianek bardzo stylowy, wespół z koronkową koszulinką, a jeszcze takie rudasy wokół; no jak Ty pojedziesz do miasta? serdeczności posyłam.
OdpowiedzUsuńBabcia, koty i kaczki są piękne. Nie mogę się doczekać kiedy je zobacze. Mamy nowego psa, nazywa się Kiko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy Filip, Sylwia i Łukasz.
Hej, co to za Kiko? Fifi - gratuluję, że masz upragnionego pieska.
UsuńJuż dzwonię.
Buziaki
Pięknie wypełniłaś słoiki!
OdpowiedzUsuńWszystko bardzo urodziwe i takie mnóstwo pracy!
Inspirujący przykład wykorzystanie starych rzeczy "po nowemu". Muszę się od Ciebie tego nauczyć, bo dla mnie słoiki do tej pory nie były aż tak dekoracyjne.
OdpowiedzUsuńKocury słodziaki. Nasz Niuniol też jest rudzielcem, więc kocham teraz rude :-). Weki klasyczne, piękne z grubego szkła. Oj będzie się działo.
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy serdecznie
Niech się Wirusowi i Bakterii wiedzie, wbrew tradycji;)
OdpowiedzUsuńAle zapasy , ja jez robie , ale nie mam takich pieknych słoików , pozdrawiam i zazdroszcze.
OdpowiedzUsuń