jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

środa, 18 września 2013

Spowiedź, krucyfiks i święta lipa

Doprawdy nie wiem od czego zacząć, wiele się działo, dużo pracy, zresztą w dalszym ciągu.

Bezapelacyjnie się zestarzałam, spowolniałam, może to wpływ wolniejszego tempa życia na wsi? Wypadłam już z wyścigu szczurów, na szczęście, na samo wspomnienie ściska mnie w dołku i oddycham z ulgą, że te wszystkie stresy mam za sobą, że się spóźnię, że o czymś zapomniałam, że płatności, monity, że konkurencja podkupiła klienta, że trzeba być na tym czy innym bankiecie, że fryzjer, paznokcie, garderoba, bo w pralni ... niskie progi sprzedaży, trzeba sprzedawać więcej i więcej to i profity będą większe i większe, i nagrody, i uśmiechy, i poważanie ...
W temacie florystycznym wcale nie lepiej, panny młode najchętniej zrobiłyby oprawę kwiatową ślubu i wesela same, bo takie zdolne i to za grosiki, bo takie pomysłowe. Co prawda te, z którymi współpracowałam, były zadowolone i naprawdę wdzięczne, raz mi się tylko trafiła franca, co nie chciała 700 zł dopłacić, choć suma summarum zapłaciła. Wycofałam się powoli z tego tematu, florystycznie realizuję się kiedy chcę w bukiecikach z polnych kwiatów, bez zbędnych udziwnień, kryształków, ozdóbek, które w obecnej chwili kłócą się z moim  statusem wiejskiej rzeczywistości. Podoba mi się pospolita prostota i to, że nikt mi niczego nie narzuca. Żadnej elegancji Francji, barokowych zdobień czy awangardowej ekstrawagancji ... , że robię to, co zgodne jest z moimi upodobaniami, że nie muszę zadawalać klienta, realizować jego widzimisię. Jestem w komfortowej sytuacji, a przecież ktoś zarabiać musi. Wypadło na połówkę, ale daje radę. Poza tym za latek kilka, może więcej, emerytura, ha, ha, śmiesznie się zapowiada.
Tyle mi leżało na wątrobie, zalegało, uwierało, wyrzygałam to, przepraszam, czasem trzeba się oczyścić, co niniejszym uczyniłam, żeby sytuacja i dla Was była klarowna.

Doceniam mazurski spokój. Wolę orkę na tym kawałku ziemi, plony większe, mniejsze, nawet jak jakaś zaraza wlazła na moje prześliczne ogórki, zniosłam to spokojnie. Raczkuję w temacie, uczę się pilnie, ale czasem mnie to przerasta, czasem zniechęcona jestem niepowodzeniami, ale cieszę się z każdego źdźbła trawy na trawniku, z każdej cherlawej roślinki, którą wyhoduję. Warzywnik jest na kawałku naprawdę żyznej ziemi, to mnie ratuje i plony w większości są okazałe. Zatem teraz przetwarzam, bo grzechem byłoby nie skorzystać z darów matki ziemi.



Kij ma jednak dwa końce. Jestem rozerwana między dwa światy. Mój prawdziwy rodzinny dom jest w Warszawie. Mazury mnie zauroczyły, pochłonęły bez reszty, zaprzedałam im duszę, ale serce jednak tęskni za rodziną, tam mam synów, wnuki ... Bywają tu, nawet często, ale tam mieszkają, tam pracują, tam wnuki chodzą do szkoły, tam mają przyjaciół ... Gdy wyjeżdżali stąd po urlopie, miałam ciężkie chwile ...
- Może złóż mamie od razu świąteczne życzenia, bo nie wiadomo, kiedy do Warszawy przyjedzie - rzekł jeden syn do drugiego.
Dało mi to wiele do myślenia, ryczałam cały wieczór, choć nie należę do mazgajów. Ale dalej tkwię tutaj, natenczas mam tu jeszcze wiele do zrobienia.

Tu jest mój raj, z widokami po horyzont, z rozgwieżdżonym kosmicznie niebem, z deszczem, który widzę, jak nadchodzi, z wiatrem, jak się rozpędza, jak się bawi spadającymi liśćmi lipy, jak zaplata warkocze fasoli.
Już się skumplowali znów z deszczem, dają się słyszeć złowrogie świsty w kominie, dudnienie w dachówkę, złośliwie łamanie gałęzi jabłoni w sadzie, jeden się uwiesza gałęzi, która mało się nie urwie pod jego ciężarem, drugi targa nią na wszystkie strony świata i trach. Złagodnieją jak nadejdzie słoneczko, spokornieją. Wietrzyk będzie snuł spokojne opowieści o przeszłości tych terenów, historii przodków, dzieciach, które tu się wychowały, bawiły ... Opowiada czasem o pobliskich ruinach siedlisk, historię grobu wśród rosłych drzew, o miłości ludzi do tego miejsca wśród pagórków i rozlewisk bagiennych przy lesie, do ogrodu zakładanego z widocznymi cechami umiłowania do drzew, krzewów i roślin. Tym bardziej chcielibyśmy ocalić nasze miejsce od zapomnienia.

Dość tych sentymentów.
Powstała w pocie czoła wystrugana całkowicie przez męża ręce bramka wjazdowa. Symboliczna, nie będziemy ograniczać wolności i przestrzeni. Jeszcze w fazie montażu, jak widać, ale nijak teraz fotki nie strzelę, skoro leje i leje.




W związku z wakacjami i najazdem gości nie kontynuowaliśmy remontu w chacie, natomiast powoli robi się elewacja zewnętrzna, na której chcemy zostawić jak najwięcej śladów historii domu. Opaska wzmacniająca fundament zrobiona była w ub. roku, teraz fuguje się fundament kamienny i ceglane mury, których spoiwem pierwotnym była glina. Kurzy się przeraźliwie. Efekt jeszcze nie jest finalny, ale fragmenty starych tynków i mniej starych pozostaną. Na strychu zamontowane są okna, parapety w trakcie.







Mamy bardzo starą lipę, olbrzymią ... i w okolicy Świętą Lipkę. A że mój mąż to człek przekorny, postanowił, że u nas będzie święta lipa, która doskonale może konkurować ze Świętą Lipką. Stąd od początku widniał na naszej lipie ryngraf z Matką Boską. Ale że ostatnio nabył w zaprzyjaźnionej już na dobre klamociarni duży drewniany krzyż, zrobił mu odpowiednią oprawę i tak powstała prawie kapliczka, która zawisła na drzewie - i oto mamy świętą lipę. Jest to Chrystus dziękczynny, tzn. wolno Jemu tylko za wszystko dziękować, nie wolno Go o nic prosić - skwitował małżonek wszem i wobec. No to dziękujemy.



Moje, wreszcie trochę ukwiecone, wigwamy z groszkiem (siany 1 czerwca !) i kilka fotek z tajemniczą wieczorną mgłą.







I jeszcze groszek i wigwamy:






I cebula, zioła ... i ukochana kobea:






I jeszcze kilka zdjęć, a jak kogoś nudzą kwiaty, to może zakończyć posta w tym miejscu, bo ja MUSZĘ ...



I kwiaty, prezenty, które dostałam od tutejszych przyjaciół. Kochani jesteście, jeszcze raz dziękuję.




Obiecuję zamieścić post kulinarny - z przepisami na przetwory, bo mam kilka naprawdę rewelacyjnych receptur (oczywiście z netu).










Bardzo wzruszyła mnie Wasza troska o mnie, dziękuję za miłe komentarze.
Wszystkiego dobrego
jolanda

PS. Pleść warkocze z cebuli, to nie sztuka, ale jak jest dorodna i ciężka to nie ma szans, by warkocz się utrzymał. Sposób jednak jest i to prosty - klik

czwartek, 29 sierpnia 2013

Miłego dnia

Z całego serca życzę.



Zbiera mi się, zbiera zaległości.
Dziś na tapecie pomidory, gruszki, syrop z melisy, bazylia do ususzenia, warkocze do zaplecenia z cebuli, w kolejce leczo i ... zerwałam pierwszą dynię, ledwo ją wtachałam na taczkę.
Pogoda przecudna.
I jeszcze kilka kadrów - w życiu piękne są tylko chwile.








Powstał pomost na stawie, owoc pobytu synów na siedlisku, dzielnie walczyli do 23.00 przyświecając  czołówkami. Roślinność sama przywędrowała.





W warzywniku wcale nie jest tak różowo, jak by się mogło zdawać, lista błędów w uprawie jest długa ...




 
 
 
Kobea na murze szaleje i na warzywniku słoneczniki z kosmosem.
 
 



Dziękuję za wizyty, komentarze, przepraszam, że ja rzadko zaglądam w Wasze progi, że nie pozostawiam śladów. Ot, taki zwariowany okres, ostatni weekend wakacji, znów goście, ale to jest miły czas biesiady i jedności rodzinnej.

Buziaki
jolanda

czwartek, 22 sierpnia 2013

Bukiety prosto z warzywnika



Dzisiaj na dobry dzień przesyłam Wam kochani świeże bukiety prosto z warzywnika.
Przetworów ciąg dalszy i innych prac się nawarstwiło, dlatego króciutko.
A że na fasolę przyszła kolej przerabiania, musiałam prędko zrobić kompozycje, bo chodziły mi po głowie już dawno. No teraz to warzywa cuda niewidy, żal coś nie zrobić, by oczy cieszyło.
Fasola mało, że jadalna, to kolorowa niczym rajski ptak, albo powyginana w chińskie "S", kalarepa  w barwie buraka ... cuda, Panie, cuda ...













Pa, buziaki
jolanda