jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

wtorek, 23 lutego 2016

Czas filtrowania nalewek i Eko-Rozsadnik

Wpadam oczywiście na chwilę.
Nie będę smucić, że nie mogę doczekać się wiosny, choć wczoraj i dziś na Mazurach żurawie rozdzierały ciszę klangorząc w locie. I nawet przebiśniegi w sadzie wychyliły już swoje białe pąki, ale nie miałam sposobności się nimi cieszyć, a i aura dżdżysta skutecznie zniechęca do węszenia, co w trawie zaczyna piszczeć.

Dzisiaj nie mogliśmy wyjechać ducatem, bo do stolicy wraca prawie pusty, bez balastu i mała góreczka okazała się nie lada wyzwaniem. Trza było linę holowniczą podczepić do terenowego i zero problemu. Rozmiękła gliniasta ziemia zorana koleinami i śladami ślizgania się kół została pokonana. Już zapomnieliśmy o tego typu niespodziankach na wsi.



Enty raz filtrowałam nalewki, bo lubię klarowne. Częściowo odpuściłam, bo niektóre naprawdę są oporne, np. z mniszka lekarskiego, mirabelki.

Większość nalewek robię na bazie syropów; syropy dla dzieci, dla dorosłych naleweczki.Według tego przepisu robię syrop z melisy, mięty, kwiatów czarnego bzu, lawendy, lipy, sprawdzają się wyśmienicie. Przepisy na pozostałe nalewki pochodzą z różnych źródeł.

Rozczarowała mnie bardzo nalewka z fiołka wonnego, choć z upływem czasu woń siana zastąpiło miłe powonienie kwiatowe, w smaku lekko słodkawa, leżakowanie zdecydowanie wpłynęło na plus. Podobnie cukier fiołkowy.

Natomiast z kaliny koralowej - zdecydowanie muszę poczekać, gdyż zapach starych skarpet, który na wstępie obróbki samych owoców był nie do wytrzymania, teraz z alkoholem, po dwumiesięcznym odstaniu, jest zaledwie lekko wyczuwalny, smak przyjemny, kolor piękny. Musi leżakować, okaże się później czy smrodek się ulotnił. Leżakowanie jednak zmienia zapach.

Nalewka z głogu, którą robiłam poprzedniej jesieni, wydawała się być koszmarna w smaku, choć miała pomagać, nie smakować (na serce i układ krążenia), po kilkumiesięcznym odstaniu okazała się być wyborna, co odkryła Kasia P. Nie wszystkie informacje z netu są miarodajne, muszę przetestować tę kalinę na własnej skórze.

Podobnie się ma nalewka z owoców dzikiej róży. Na wstępie smakuje niczym jodyna, ale po porządnej filtracji, jest naprawdę świetna.

Lawendówka jest specyficzna, zdecydowanie dla fanów lawendy, bo zapach ma nieziemski. Bardzo oryginalna w smaku.

Odkryciem dla mnie jest nalewka z mniszka lekarskiego, czyli z pospolitego mleczu. Bardzo, bardzo miodowa w smaku. Ciężka do przefiltrowania, bo kolor ma dość mętnawy, ale to chyba tak ma być, nie chcę pozbawiać jej tych pyłków; choć np. z kwiatów bzu czarnego świetnie się filtruje i jest idealnie klarowna, a przecież pyłku na kwiatach jest mnóstwo.

Orzechówka wyśmienita, bo znalazłam dobry przepis. Nigdy jej nie lubiłam,  przy problemach z żołądkiem obalałam kielonek z przymusu, a ta jest genialna w smaku, można się delktować.

Najwspanialsza pod słońcem jest nalewka z mirabelki. Ze złotej i czerwonej. Tu z filtrowaniem cyrk, bo jest gęsta, ale zanim odstoi kolejny czas (bo myślę, że znów można ją poddać procesowi filtracji), to zniknie z butelek.

Tyle odnośnie wstępnego rozeznania nalewkowego. Myślę powracać do tematu w stosownym czasie zbiorów dóbr, skoro już trochę temat przećwiczyłam i kichy nie będzie, jak się z Wami podzielę wiedzą i przepisami.






Jeszcze jedno - nie mam pojęcia dlaczego nalewki z wiśni i truskawek (moje własne były) mają posmak Ludwika do zmywania naczyń. Totalny niewypał :(



A może na deser napoleonka? 




Gotowe ciasto francuskie (z Biedry, Lidla itp.) jest cudowne na 100 sposobów. Używacie go do wypieków? Jakieś ciasteczka, zapiekanki? Na słodko, słono? Polecicie coś?

No napoleonka palce lizać. Piekłam wielokrotnie. Z całego serca polecam. Szybkie i pyszne.

Ciasto dzielę na dwie części dopasowane do formy. Nakłuwam widelcem. Blaty kładę na papierze do pieczenia i wstawiam do nagrzanego do 200°C piekarnika. Piekę ok. 20-25 minut do koloru złocistego. Po kilku minutach otwieram piekarnik i dziurawię ciasto, wszystkie napuchnięcia, które powstały przebijam by ciasto opadło. Powtarzam tę czynność jeszcze raz po kolejnych kilku minutach. Warto zrobić to na początku, bo im później tym ciasto bardziej się będzie kruszyć.

Przepis na krem KLIK.

Dla mnie najlepszy krem z 1 litra mleka, trzech budyni i ok. 15 dkg masła.

notatka 22.02.2017
Dodaję więcej masła, bo wtedy krem jest bardziej gęsty i mniej kłopotliwie się ubija - 20dkg, nawet więcej. Wszystko jw. w przepisie na krem i ważne, żeby budyń był lekko cieplejszy niż masło, też jw. ale to ważne.

Kroję napoleonkę, jak jest schłodzona, ale lubię, gdy postoi przed konsumpcją w temperaturze pokojowej, nawet kilka godzin, wtedy krem robi się bardziej aksamitny. Zwiększona dawka masła wpływa również korzystnie na ciasto, które mniej nasiąka budyniem, właściwie mlekiem, jest jakby dłużej świeże.

Upieczone dwa blaty przekładamy kremem, posypujemy obficie cukrem pudrem. Mniam !

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zapraszam w imieniu swoim, gminy Wawer portalu Na Ogrodowej  oraz  Kasi Bellingham, Warszawiaków i nie tylko, na Eko-Rozsadnik


EKO-ROZSADNIK
Nowe Ogrody Kultury: tworzymy EKO-ROZSADNIK zielonych pomysłów. Dołącz do nas!
Zapraszamy mieszkańców do kolejnej odsłony programu Nowe Ogrodów Kultury.
Projekt EKO-ROZSADNIKA realizowany jest wspólnie przez portal NaOgrodowej (inicjatora działań) i Wawerskie Centrum Kultury.
Zaczynamy już 27 lutego 2016 roku.
Szczegółowe info pod ww. linkami.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Do następnego wpisu.
Ściskam serdecznie moich wiernych Czytelników i wszystkich zaglądających na bloga.

PS. W ofercie Eko-Rozsadnika w poniedziałek przeświąteczny, tj. 21 marca 2016 r. będę miała przyjemność poprowadzić warsztaty florystyczne. Zapraszam już teraz. Godz. 11.00 - 13.00.

wtorek, 26 stycznia 2016

Glina i beton



To było sąsiedzkie lepienie niczym niegdyś rwanie pierza czy kiszenie kapusty.
Tak mi się przypomniało, bo to było w listopadzie, ale na blogu nie pominę przecież tej radosnej twórczości.

Dwa rodzaje gliny, wypalana w piecu, część pomalowana, reszta czeka.
Próbowałam hypertufy, ale ponieważ czas mnie naglił w związku z przygotowywaniem wystawy na Festiwal Hortiterapii w Mrągowie, naprędce robiłam różności z mojego ulubionego kleju do styropianu.
Do hypertufy na pewno wrócę, bo pierwsze eksperymenty mam za sobą, wiem, że zdecydowanie dłużej musi schnąć.

Powyższy wianek robiłam na dziecinnym dmuchanym kole do pływania.Wzmacniałam taśmą do regipsów, Gdy klej podsechł, spuściłam powietrze z koła, ale i tak nie nadawało się do ponownego użycia. By je uwolnić z betonowej obręczy musiałam je przeciąć. Koszt ok. 10 zł - da się przeboleć.

Poniżej moje"betonowe" różności.

Rowki robiłam widelcem



Tu zabawa łyżką stołową







Betonowy mały wianuszek

beton malowany akrylem, zatopione liście borówki amer.


klej do styropianu z lewej, z prawej  hypertufa



I gliniany misz masz:


















I ulubiona para, przy której pomogła mi Sąsiadka.
Inspiracja 




Oryginał Sarah Saunders:




Tyle z zaległości.
Padam z nóg.

Buziaki - jolanda

sobota, 23 stycznia 2016

Biała, dziewicza, milcząca



Mazurska zima.
Pod białą puszystą pierzynką pola, otulone drzewa w lesie.
Cisza absolutna, którą mąci skrzypienie śniegu pod moimi butami.
Promienie słońca tańczą na roziskrzonej tafli śniegu, pociętej gdzieniegdzie śladami zwierzyny.
Wciągam lekko mroźne powietrze, czuję jak krzepną nozdrza, oddycham pełną piersią, powietrze jest rześkie, głęboko przenika do płuc. Słoneczne ciepło wylewa się na moją postać idealnie równoważąc mrozek.
Zatrzymuję się. Wokół bezruch, bezgłos.
Nirwana.
Słyszę rytmiczne puk, puk mojego serca. Powoli załącza się mózg.
Banalne - jak pięknie - grzęźnie w gardle.
Błogostan, wyciszenie, równowaga, harmonia.

Chcę zatrzymać w kadrze ten pejzaż, by ocalić od zapomnienia chwile dogłębnego wzruszenia, którym się z Wami kochani dzielę, bo tylko wtedy osiąga się stan szczęśliwości, jeśli możemy się nimi dzielić z innymi.
Ani słowa, ani te obrazy, nie oddają do końca tych zachwycających przeżyć, ale zapewne niejednokrotnie doświadczyliście i Wy czegoś podobnego. Ostatnio nadrabiałam zaległości blogowe, czytałam bardzo wzruszające zimowe wpisy. Zima śnieżna, z lekkimi przymrozkami i ciepłym słoneczkiem, to jest to, co ta pora roku może dać nam najpiękniejszego.





















A teraz z kolei naszły mnie wspomnienia wieczoru majowego, jak dwa lata temu przyjechaliśmy z mężem ze stolicy na siedlisko, po prysznicu, w szlafroku i kaloszach (bo rosa), z drinkami w ręku (bo nareszcie luzik), robiliśmy obejście ogrodu. Odurzeni zapachem bzu wysłuchiwaliśmy słowiczych treli (dzień i noc, jak się później okazało, wyśpiewywał w sadzie te swoje serenady), po czym łąką poszliśmy nad nasz dziki Czarny Staw, na koniec działki, by z bliska słuchać kumkania żab. To był długi wieczór, ciepły, siedzieliśmy pod lipą, gadaliśmy o synach, wnukach, planach siedliskowych, właściwie o niczym szczególnym, ale ten czas wrył się w pamięć.

To takie małe codzienne szczęścia, którymi się z Wami dzielę.
Dziękuję, że zaglądacie, czytacie, komentujecie.

PS1. Ostatnio mniej bywałam na Mazurach, to i wpisów nie było, ale i czas był trochę zwariowany. Ważne wydarzenie rodzinne to narodziny Księżniczki pod koniec listopada, nikt nie dawał wiary, a jednak. Pięciu wnuków i Ona, jedyna wnuczka. Tak oto ubiegły rok zaowocował dwójką wnucząt, bo w marcu urodził się Gabryś, najmłodszego z trzech naszych synów.

PS2. Nowy Rok spędziliśmy na nartach i to był pierwszy wyjazd odkąd nabyliśmy mazurską posiadłość. To jest jak z jazdą na rowerze, tego się jednak nie zapomina i babcia poszusowała w uroczej włoskiej miejscowości Sappada, a co?

PS3. Dłuższy czas miałam problemy z wejściem na swego bloga, na szczęście  znalazłam rozwiązanie. Niemniej prędzej czy później muszę pomyśleć o nowym laptoku.

 Buziaki Kochani