Doprawdy nie wiem od czego zacząć, wiele się działo, dużo pracy, zresztą w dalszym ciągu.
Bezapelacyjnie się zestarzałam, spowolniałam, może to wpływ wolniejszego tempa życia na wsi? Wypadłam już z wyścigu szczurów, na szczęście, na samo wspomnienie ściska mnie w dołku i oddycham z ulgą, że te wszystkie stresy mam za sobą, że się spóźnię, że o czymś zapomniałam, że płatności, monity, że konkurencja podkupiła klienta, że trzeba być na tym czy innym bankiecie, że fryzjer, paznokcie, garderoba, bo w pralni ... niskie progi sprzedaży, trzeba sprzedawać więcej i więcej to i profity będą większe i większe, i nagrody, i uśmiechy, i poważanie ...
W temacie florystycznym wcale nie lepiej, panny młode najchętniej zrobiłyby oprawę kwiatową ślubu i wesela same, bo takie zdolne i to za grosiki, bo takie pomysłowe. Co prawda te, z którymi współpracowałam, były zadowolone i naprawdę wdzięczne, raz mi się tylko trafiła franca, co nie chciała 700 zł dopłacić, choć suma summarum zapłaciła. Wycofałam się powoli z tego tematu, florystycznie realizuję się kiedy chcę w bukiecikach z polnych kwiatów, bez zbędnych udziwnień, kryształków, ozdóbek, które w obecnej chwili kłócą się z moim statusem wiejskiej rzeczywistości. Podoba mi się pospolita prostota i to, że nikt mi niczego nie narzuca. Żadnej elegancji Francji, barokowych zdobień czy awangardowej ekstrawagancji ... , że robię to, co zgodne jest z moimi upodobaniami, że nie muszę zadawalać klienta, realizować jego widzimisię. Jestem w komfortowej sytuacji, a przecież ktoś zarabiać musi. Wypadło na połówkę, ale daje radę. Poza tym za latek kilka, może więcej, emerytura, ha, ha, śmiesznie się zapowiada.
Tyle mi leżało na wątrobie, zalegało, uwierało, wyrzygałam to, przepraszam, czasem trzeba się oczyścić, co niniejszym uczyniłam, żeby sytuacja i dla Was była klarowna.
Doceniam mazurski spokój. Wolę orkę na tym kawałku ziemi, plony większe, mniejsze, nawet jak jakaś zaraza wlazła na moje prześliczne ogórki, zniosłam to spokojnie. Raczkuję w temacie, uczę się pilnie, ale czasem mnie to przerasta, czasem zniechęcona jestem niepowodzeniami, ale cieszę się z każdego źdźbła trawy na trawniku, z każdej cherlawej roślinki, którą wyhoduję. Warzywnik jest na kawałku naprawdę żyznej ziemi, to mnie ratuje i plony w większości są okazałe. Zatem teraz przetwarzam, bo grzechem byłoby nie skorzystać z darów matki ziemi.
Kij ma jednak dwa końce. Jestem rozerwana między dwa światy. Mój prawdziwy rodzinny dom jest w Warszawie. Mazury mnie zauroczyły, pochłonęły bez reszty, zaprzedałam im duszę, ale serce jednak tęskni za rodziną, tam mam synów, wnuki ... Bywają tu, nawet często, ale tam mieszkają, tam pracują, tam wnuki chodzą do szkoły, tam mają przyjaciół ... Gdy wyjeżdżali stąd po urlopie, miałam ciężkie chwile ...
- Może złóż mamie od razu świąteczne życzenia, bo nie wiadomo, kiedy do Warszawy przyjedzie - rzekł jeden syn do drugiego.
Dało mi to wiele do myślenia, ryczałam cały wieczór, choć nie należę do mazgajów. Ale dalej tkwię tutaj, natenczas mam tu jeszcze wiele do zrobienia.
Tu jest mój raj, z widokami po horyzont, z rozgwieżdżonym kosmicznie niebem, z deszczem, który widzę, jak nadchodzi, z wiatrem, jak się rozpędza, jak się bawi spadającymi liśćmi lipy, jak zaplata warkocze fasoli.
Już się skumplowali znów z deszczem, dają się słyszeć złowrogie świsty w kominie, dudnienie w dachówkę, złośliwie łamanie gałęzi jabłoni w sadzie, jeden się uwiesza gałęzi, która mało się nie urwie pod jego ciężarem, drugi targa nią na wszystkie strony świata i trach. Złagodnieją jak nadejdzie słoneczko, spokornieją. Wietrzyk będzie snuł spokojne opowieści o przeszłości tych terenów, historii przodków, dzieciach, które tu się wychowały, bawiły ... Opowiada czasem o pobliskich ruinach siedlisk, historię grobu wśród rosłych drzew, o miłości ludzi do tego miejsca wśród pagórków i rozlewisk bagiennych przy lesie, do ogrodu zakładanego z widocznymi cechami umiłowania do drzew, krzewów i roślin. Tym bardziej chcielibyśmy ocalić nasze miejsce od zapomnienia.
Dość tych sentymentów.
Powstała w pocie czoła wystrugana całkowicie przez męża ręce bramka wjazdowa. Symboliczna, nie będziemy ograniczać wolności i przestrzeni. Jeszcze w fazie montażu, jak widać, ale nijak teraz fotki nie strzelę, skoro leje i leje.
W związku z wakacjami i najazdem gości nie kontynuowaliśmy remontu w chacie, natomiast powoli robi się elewacja zewnętrzna, na której chcemy zostawić jak najwięcej śladów historii domu. Opaska wzmacniająca fundament zrobiona była w ub. roku, teraz fuguje się fundament kamienny i ceglane mury, których spoiwem pierwotnym była glina. Kurzy się przeraźliwie. Efekt jeszcze nie jest finalny, ale fragmenty starych tynków i mniej starych pozostaną. Na strychu zamontowane są okna, parapety w trakcie.
Mamy bardzo starą lipę, olbrzymią ... i w okolicy Świętą Lipkę. A że mój mąż to człek przekorny, postanowił, że u nas będzie święta lipa, która doskonale może konkurować ze Świętą Lipką. Stąd od początku widniał na naszej lipie ryngraf z Matką Boską. Ale że ostatnio nabył w zaprzyjaźnionej już na dobre klamociarni duży drewniany krzyż, zrobił mu odpowiednią oprawę i tak powstała prawie kapliczka, która zawisła na drzewie - i oto mamy świętą lipę. Jest to Chrystus dziękczynny, tzn. wolno Jemu tylko za wszystko dziękować, nie wolno Go o nic prosić - skwitował małżonek wszem i wobec. No to dziękujemy.
Moje, wreszcie trochę ukwiecone, wigwamy z groszkiem (siany 1 czerwca !) i kilka fotek z tajemniczą wieczorną mgłą.
I jeszcze groszek i wigwamy:
I cebula, zioła ... i ukochana kobea:
I jeszcze kilka zdjęć, a jak kogoś nudzą kwiaty, to może zakończyć posta w tym miejscu, bo ja MUSZĘ ...
I kwiaty, prezenty, które dostałam od tutejszych przyjaciół. Kochani jesteście, jeszcze raz dziękuję.
Obiecuję zamieścić post kulinarny - z przepisami na przetwory, bo mam kilka naprawdę rewelacyjnych receptur (oczywiście z netu).
Bardzo wzruszyła mnie Wasza troska o mnie, dziękuję za miłe komentarze.
Wszystkiego dobrego
jolanda
PS. Pleść warkocze z cebuli, to nie sztuka, ale jak jest dorodna i ciężka to nie ma szans, by warkocz się utrzymał. Sposób jednak jest i to prosty - klik
Bezapelacyjnie się zestarzałam, spowolniałam, może to wpływ wolniejszego tempa życia na wsi? Wypadłam już z wyścigu szczurów, na szczęście, na samo wspomnienie ściska mnie w dołku i oddycham z ulgą, że te wszystkie stresy mam za sobą, że się spóźnię, że o czymś zapomniałam, że płatności, monity, że konkurencja podkupiła klienta, że trzeba być na tym czy innym bankiecie, że fryzjer, paznokcie, garderoba, bo w pralni ... niskie progi sprzedaży, trzeba sprzedawać więcej i więcej to i profity będą większe i większe, i nagrody, i uśmiechy, i poważanie ...
W temacie florystycznym wcale nie lepiej, panny młode najchętniej zrobiłyby oprawę kwiatową ślubu i wesela same, bo takie zdolne i to za grosiki, bo takie pomysłowe. Co prawda te, z którymi współpracowałam, były zadowolone i naprawdę wdzięczne, raz mi się tylko trafiła franca, co nie chciała 700 zł dopłacić, choć suma summarum zapłaciła. Wycofałam się powoli z tego tematu, florystycznie realizuję się kiedy chcę w bukiecikach z polnych kwiatów, bez zbędnych udziwnień, kryształków, ozdóbek, które w obecnej chwili kłócą się z moim statusem wiejskiej rzeczywistości. Podoba mi się pospolita prostota i to, że nikt mi niczego nie narzuca. Żadnej elegancji Francji, barokowych zdobień czy awangardowej ekstrawagancji ... , że robię to, co zgodne jest z moimi upodobaniami, że nie muszę zadawalać klienta, realizować jego widzimisię. Jestem w komfortowej sytuacji, a przecież ktoś zarabiać musi. Wypadło na połówkę, ale daje radę. Poza tym za latek kilka, może więcej, emerytura, ha, ha, śmiesznie się zapowiada.
Tyle mi leżało na wątrobie, zalegało, uwierało, wyrzygałam to, przepraszam, czasem trzeba się oczyścić, co niniejszym uczyniłam, żeby sytuacja i dla Was była klarowna.
Doceniam mazurski spokój. Wolę orkę na tym kawałku ziemi, plony większe, mniejsze, nawet jak jakaś zaraza wlazła na moje prześliczne ogórki, zniosłam to spokojnie. Raczkuję w temacie, uczę się pilnie, ale czasem mnie to przerasta, czasem zniechęcona jestem niepowodzeniami, ale cieszę się z każdego źdźbła trawy na trawniku, z każdej cherlawej roślinki, którą wyhoduję. Warzywnik jest na kawałku naprawdę żyznej ziemi, to mnie ratuje i plony w większości są okazałe. Zatem teraz przetwarzam, bo grzechem byłoby nie skorzystać z darów matki ziemi.
Kij ma jednak dwa końce. Jestem rozerwana między dwa światy. Mój prawdziwy rodzinny dom jest w Warszawie. Mazury mnie zauroczyły, pochłonęły bez reszty, zaprzedałam im duszę, ale serce jednak tęskni za rodziną, tam mam synów, wnuki ... Bywają tu, nawet często, ale tam mieszkają, tam pracują, tam wnuki chodzą do szkoły, tam mają przyjaciół ... Gdy wyjeżdżali stąd po urlopie, miałam ciężkie chwile ...
- Może złóż mamie od razu świąteczne życzenia, bo nie wiadomo, kiedy do Warszawy przyjedzie - rzekł jeden syn do drugiego.
Dało mi to wiele do myślenia, ryczałam cały wieczór, choć nie należę do mazgajów. Ale dalej tkwię tutaj, natenczas mam tu jeszcze wiele do zrobienia.
Tu jest mój raj, z widokami po horyzont, z rozgwieżdżonym kosmicznie niebem, z deszczem, który widzę, jak nadchodzi, z wiatrem, jak się rozpędza, jak się bawi spadającymi liśćmi lipy, jak zaplata warkocze fasoli.
Już się skumplowali znów z deszczem, dają się słyszeć złowrogie świsty w kominie, dudnienie w dachówkę, złośliwie łamanie gałęzi jabłoni w sadzie, jeden się uwiesza gałęzi, która mało się nie urwie pod jego ciężarem, drugi targa nią na wszystkie strony świata i trach. Złagodnieją jak nadejdzie słoneczko, spokornieją. Wietrzyk będzie snuł spokojne opowieści o przeszłości tych terenów, historii przodków, dzieciach, które tu się wychowały, bawiły ... Opowiada czasem o pobliskich ruinach siedlisk, historię grobu wśród rosłych drzew, o miłości ludzi do tego miejsca wśród pagórków i rozlewisk bagiennych przy lesie, do ogrodu zakładanego z widocznymi cechami umiłowania do drzew, krzewów i roślin. Tym bardziej chcielibyśmy ocalić nasze miejsce od zapomnienia.
Dość tych sentymentów.
Powstała w pocie czoła wystrugana całkowicie przez męża ręce bramka wjazdowa. Symboliczna, nie będziemy ograniczać wolności i przestrzeni. Jeszcze w fazie montażu, jak widać, ale nijak teraz fotki nie strzelę, skoro leje i leje.
W związku z wakacjami i najazdem gości nie kontynuowaliśmy remontu w chacie, natomiast powoli robi się elewacja zewnętrzna, na której chcemy zostawić jak najwięcej śladów historii domu. Opaska wzmacniająca fundament zrobiona była w ub. roku, teraz fuguje się fundament kamienny i ceglane mury, których spoiwem pierwotnym była glina. Kurzy się przeraźliwie. Efekt jeszcze nie jest finalny, ale fragmenty starych tynków i mniej starych pozostaną. Na strychu zamontowane są okna, parapety w trakcie.
Mamy bardzo starą lipę, olbrzymią ... i w okolicy Świętą Lipkę. A że mój mąż to człek przekorny, postanowił, że u nas będzie święta lipa, która doskonale może konkurować ze Świętą Lipką. Stąd od początku widniał na naszej lipie ryngraf z Matką Boską. Ale że ostatnio nabył w zaprzyjaźnionej już na dobre klamociarni duży drewniany krzyż, zrobił mu odpowiednią oprawę i tak powstała prawie kapliczka, która zawisła na drzewie - i oto mamy świętą lipę. Jest to Chrystus dziękczynny, tzn. wolno Jemu tylko za wszystko dziękować, nie wolno Go o nic prosić - skwitował małżonek wszem i wobec. No to dziękujemy.
Moje, wreszcie trochę ukwiecone, wigwamy z groszkiem (siany 1 czerwca !) i kilka fotek z tajemniczą wieczorną mgłą.
I jeszcze groszek i wigwamy:
I cebula, zioła ... i ukochana kobea:
I jeszcze kilka zdjęć, a jak kogoś nudzą kwiaty, to może zakończyć posta w tym miejscu, bo ja MUSZĘ ...
I kwiaty, prezenty, które dostałam od tutejszych przyjaciół. Kochani jesteście, jeszcze raz dziękuję.
Obiecuję zamieścić post kulinarny - z przepisami na przetwory, bo mam kilka naprawdę rewelacyjnych receptur (oczywiście z netu).
Bardzo wzruszyła mnie Wasza troska o mnie, dziękuję za miłe komentarze.
Wszystkiego dobrego
jolanda
PS. Pleść warkocze z cebuli, to nie sztuka, ale jak jest dorodna i ciężka to nie ma szans, by warkocz się utrzymał. Sposób jednak jest i to prosty - klik
Cudowne miejsce. Kiedy je ukończysz będzie niesamowite. A pasja florystyczna jest piękna, dla mnie relaksująca, jak się okazuje ma swoje minusy, jak wszystko w tym życiu. Dobrze mieć taka odskocznię. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAneczko - to jednak chyba chodzi o to by tego zająca gonić, nie złapać. Wielką przyjemnością jest tworzenie tego miejsca, te wszelkie prace fizyczne, manualne, przerabianie, uzdatnianie, dopasowywanie ... tanio, ale kreatywnie, swojsko. Ja nawet kuchnię ostatnio mam taką swojską - babka ziemniaczana, kartoflanka z zacierkami, racuchy z jabłkami etc.
UsuńPozdrawiam serdecznie
Dobrze Cię rozumiem, moje dzieci i wnuki we Wrocławiu a ja na Podkarpaciu. Odwiedziny i owszem są, miłe, czułe i serdeczne ale ich codzienność tak różna od mojej jak dwa odległe światy.
OdpowiedzUsuńPodobne wigwamy mam ale z fasolka szparagową, bo groszek na płocie.
Kwiatów nigdy dość ale wianki! - cud, miód i malina!! Przepiękności !!!
Któż lepiej zrozumie, jak nie ten, co jest w podobnej sytuacji?
UsuńNo właśnie na wigwamach groszek nie wygląda jednak najlepiej a płotów nie mamy. Zdecydowanie najlepsze byłyby pod fasolę, zobaczymy.
Dziękuję za zrozumienie i komplementy.
Jolcia!
OdpowiedzUsuńWspaniale, że wylałaś z siebie wszystko, czasem tak trzeba, chociaż jak piszesz, serce płacze..
Miałam pytać ostatnio jak tam Wawka, jakoś długo przebywałaś na wiosce a tu okazuje się, że zjechałaś na dobre!
Zazdroszczę Ci takiej oazy po tylu latach ciężkiej pracy!
Mam nadzieje, że i mnie będzie dane do końca żyć na mojej wsi... bo życie różnie się układa...
A syn - przykro mi, czasem dzieci nie rozumieją, że rodzice w pewnym momencie chcą żyć po swojemu. Dzieci żyją swoim życiem - Wam też wolno! Nie waż się smucić! Najważniejsze, byście byli szczęśliwi a reszta się ułoży :)
Kwiaty cudne, wianki przepiękne, napatrzeć się nie mogę, jak ja bym chciała umieć takowe zapleść!!!
Pozdrawiam i ściskam, mocno!
Kamciu kochana jesteś, ale Ty już dawno o tym wiesz. Odn. synów - to był taki żart, ale dał mi wiele do myślenia. Synowie to fajni faceci, a jeszcze fajniejsze mam synowe, nareszcie mam córki i to od razu dorosłe:)
UsuńZbliża się jesień, refleksyjna i trochę smutna, mogę smęcić :(
Również ściskam Cię mocno
Kiedy ponad rok temu byłam panną młodą, to nie byłam w ogóle wymagająca co do kwiatów. Kościół był przystrojony przez firmę, którą wynajęła inna dziewczyna, więc się nie czepiałam, chociaż zrobiłabym to bardziej naturalnie. W bukiecie miałam różyczki i goździki i był on dość skromny, zamówiłam go dzień wcześniej w kwiaciarni i już. Na stołach stały polne kwiatki, które koleżanka nazbierała chwilę przed uroczystością.
OdpowiedzUsuńFajnie, że wszystkie wyścigi masz już za sobą. Ja mieszkam od mojej mamy około sto kilometrów już prawie dziesięć lat, jednak często do siebie dzwonimy. Mimo, że to rodzice pierwsi wyprowadzili się na wieś, to naszym zadaniem jest ich odwiedzać, dlatego na wszystkie święta jeździmy do nich, chociaż marzy mi się, żeby po remoncie naszego domu wyprawić wigilię na Wonnym Wzgórzu.
Pięknie wygląda krzyż na lipie, chociaż nie wiem czy wiesz, że na Mazurach nie stawiano kapliczek i krzyży. Jest to domena Warmii. Mówiło się zawsze, że tam gdzie kończą się maryjne domki zaczynają się Mazury, które były protestanckie (Warmia katolicka) i zabraniało się stawiania wizerunków świętych poza kościołami. Pewnie to Wiesz, ale kapliczk i rzeźby ludowe to mój konik i musiałam to napisać.
Świętą Lipkę uwielbiam i kapliczki wokół niej, i całą legendę o jej powstaniu - to właśnie jeden z nielicznych przykładów na kapliczki na Mazurach (zresztą to niemal granica z Warmią). Warmiacy masowo podróżowali na "łosiery" do Świętej Lipki.
Znów się rozpisałam, mam nadzieję że nie przynudziłam za bardzo, pozdrawiam cieplutko i cieszę się, że znów mogę "Cię czytać".
Natali - wszystko się zmienia, właśnie w pobliskiej wsi w ub. tygodniu postawiono duży drewniany krzyż, no i my zawiesiliśmy krucyfiks. Dziękuję za informacje, tu rzeczywiście dużo innowierców, głównie ewangelików. U podstawy pnia naszej lipy oparte są też dwa krzyże - prawosławny i chyba turecki, bo z księżycem.
UsuńMam nadzieję, że masz się coraz lepiej i pamiętaj - zdrowie jest najważniejsze.
Buziaki
Twoje kwiaty nie znudzą się nigdy, wszystko pięknie!
OdpowiedzUsuńJak człowiek z siebie wszystko wyleje, to i na duszy robi się jakoś lżej. Jesień już, oprzątniesz ogrody, to odwiedzisz dzieci i wnuków. Niestety mało kto chyba ma tak komfortową sytuację, żeby wszystko idealnie się układało. Zwykle każdy z nas jest rozbity między czymś a czymś (ja np. cudowną mam rodzinę a nadal nie mam pracy :(). Spójrz na zalety takiego życia i to, że stworzyłaś swoim bliskim piękny azyl (i produkujesz cudne pyszności dla nich ;)). Pozdrawiam serdecznie, żyj po swojemu Jolu :)
Jesień już, oprzątniesz ogrody, to odwiedzisz dzieci i wnuków.
UsuńŚwięta prawda, jeszcze trochę.
Życie stale stawia nas przed dylematami, to albo tamto, tu albo tam, teraz albo nigdy.
Rzeczywiście produkuję pyszności i nawet to doceniają ...
Wszystkiego dobrego.
Oj jak Cię rozumiem. Łzy i rozdarte serce. Tu dom i tam dom, a dzieci jeszcze gdzie indziej. Moje dzieci też czasem takim tekstem mnie częstują. Czasem zastanawiam się czy tu, gdzie żyję zostanę do końca mych dni, czy czeka na mnie jeszcze jakiś inny dom. Jestem homo viator, ciągnie mnie na wędrówkę, jak i moje owce.
OdpowiedzUsuńPiękne widoki, kwiaty, wianki jesienne. Nie ma we mnie spokoju jakoś i nie mogę zaplatać wianków. W tym roku tylko jeden poczyniłam.
Ściskam Cię bardzo mocno i ślę słoneczne pozdrowienia.
Czarna Owieczko, Ty rogatą duszą jesteś, wędrującą poza tym. Ja nie, nie przepadam za zmianami, choć wyjątek potwierdza regułę, ot chociażby zakup tego siedliska.
UsuńJesienne nastroje już mnie dopadają, choć nie nazwałabym tego chandrą.
Trza żyć chwilą, tu i teraz, ot co !
Ściskam mocno i ja Ciebie, Ty moja Pocieszycielko strapionej.
Piękne jest Twoje mazurskie siedlisko. Jak zawsze prześliczne zdjęcia na których widać rękę wytrawnej florystki. Kapliczka mnie urzekła, wianki wrzosowy i chyba z dzikiej róży cudo!!. Zdjęcie kota z trzema małymi dyniami super.
OdpowiedzUsuńBrama prosta ale pasująca do obejścia i charakteru siedliska - gratulacje dla konstruktora.Nasze dziecię jeszcze z nami ale już niedługo wyfrunie , na szczęście niedaleko do pobliskiego miasta / 15 km/ co mnie bardzo cieszy. Pozdrawiam z uśmiechem.
Marysiu - i u Ciebie pięknieje widzę. Twój blog emanuje spokojem, lubię do Ciebie zaglądać i rozkoszować się koronkowymi arcydziełami.
UsuńMy matki z syndromem opuszczonego gniazda łączymy się !
Buziaki ślę
Jolu, Twoje zdjęcia to balsam dla duszy!
OdpowiedzUsuńMasz wyjąkowy talent do stwarzania piękna wokół siebie.
A w życiu bywa tak, że stajemy przed dylematami typu:
żyć w miejscu ukochanym, ale z dala od bliskich, albo na odwrót -
razem z ludźmi ukochanymi, ale w miejscu nie do końca wymarzonym...
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi co do słusznej decyzji.
Myślę, że trzeba słuchać intuicji i za nią podążać.
Najczęściej jest jednak tak, że pozostają wizyty...
I ja znam ten ból...
Też kiedyś wyniosłam się z rodzinnej Warszawy, najpierw do Gdyni,
a potem do Hiszpanii. Rodzice w Polsce, całkiem sami, bo ja z córką
tu, ale też oddzielnie - ja w Andaluzji, a ona o tysiąc kilometrów
ode mnie, w Kantabrii... I powoli pogodziłam się już z tym, że
moje życie to nieustające podróże, radość ze spotkań i smutek rozstań.
Ale cztery miesiące temu urodził się mój wnuk i tu już tęsknota
powaliła mnie na tyle, że dojrzewam do przeprowadzki do Kantabrii.
Tam na szczęście też jest pięknie.
Ale do Warszawy chyba nie wróciłabym za nic... więc bardzo Cię rozumiem.
Mazury kocham miłością nieprzemijającą. Spędziłam tam też mnóstwo czasu,
w okolicach Rucianego i Piasków, nad Guzianką. To osobny rozdział...
Czasem udaje mi się tam wracać, ale jakoś coraz rzadziej.
Serdeczności Jolu posyłam i ciut magii na dzisiejszy wieczór
Pełni Księżyca Żniwiarzy. Księżyc wschodzi już razem z zachodzącym
Słońcem, a jesień trzyma za klamkę u drzwi...
Niezmiernie mnie ucieszyło, że tak natychmiast zareagowałyście na moje skargi i żale, moje wierne czytelniczki.
UsuńMar - no masz kawał drogi do córki i wnuczki, co tam te moje 230 km od Wawy. Mój najmłodszy wnuk mieszka z nami, ma 14 miesięcy, znam to rozdarcie ...
Pełnia Księżyca Żniwiarzy, o której wcześniej nie słyszałam, była niesamowita, a że wieczorem się rozchmurzyło, księżyc rozświetlał niesamowicie całą okolicę. Piękna noc, choć nie miał sąsiedztwa gwiazd.
To, co postanowisz, będzie na pewno najlepszym rozwiązaniem.
Uściski serdeczne przesyłam
Jolu, świetnie cię rozumiem. Jeszce 5 lat temu, parę razy do roku bywaliśmy na Mazurach szukając naszego miejsca na ziemi. Nawet w Świętej Lipce podziwialiśmy domostwa. Ale jedno słowo mojej córki "wracam", zatrzymało mnie tu gdzie jestem.
OdpowiedzUsuńMimo,że kupiliśmy jej mieszkanie 2km od domu,po roku zapytała nas czy nie przygarniemy jej z rodziną pod swój dach. Po długim i intensywnym remoncie od maja, tworzymy dom pokoleniowy. Mam to szczęście, że mam swoje malutkie wnusie na wyciągnięcie ręki. Rozumiem cię, jak bardzo bolą rozstania. Po 16tu latach pracy mojego męża w Warszawie i Krakowie, od dwóch mam go na stałe w domu. I zastanawiam się skąd brałam siły na takie życie "w pojedynkę". Dzisiaj mam to wszystko wynagrodzone, duży dom jest pełen bliskich mi ludzi. Tylko chwilami z rozrzewnieniem marzy mi się malutkie wiejskie gospodarstwo :-)Właśnie w takim ciepłym klimacie jak twoje Jolu. Pięknie tworzysz swoją przestrzeń.
Pozdrawiam ciepło, chociaż za oknem plucha
Mario, na mój nastrój wpłynęły też Twoje ostatnie zdjęcia. Niesamowite.
UsuńNasz warszawski dom to dom wielopokoleniowy, bardzo ukochany, mieszkali w nim zawsze cudowni ludzie, dom z pokładami pozytywnej energii ... a jednak go porzucam.
Jesteś dzielna, że tyle lat w pojedynkę dałaś radę. Życie czasem jest powikłane, ale dobrem powraca.
Wszystkiego dobrego
Ale nie zwlekaj z przepisami, nie zwlekaj, abyśmy zdążyli i my skorzystać z tegorocznych dobrodziejstw jesiennych warzywników :)
OdpowiedzUsuńCudowne fotki...
Zrozumiałe życiowe wybory...
Uwielbiam do Ciebie zaglądać :)
Przepisy będą, mam kilka hiciorów, choć nie moich, a z sieci.
UsuńByłam i ja u Ciebie, będę zaglądać. Pa
Tośmy obie rozdarte. Tak to jest i być musi, że coś za coś. Tęsknię za Poznaniem, bo tam korzenie, Mama, Siostra, a tu mam dom ukochany, wymarzony. Przywykniemy, bo musimy.
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
Czy to wszystkie babcie tak mają?
UsuńDobrze mnie rozumiesz. Lżej, jak wiesz, że nie jesteś odosobniona.
Uściski
jolu i ja tęsknię. sama przed sobą nie chcę się do tego przyznać...
OdpowiedzUsuńnie, nie za warszawa, ale za wnukami, za dziećmi....
jak ja cie rozumiem, ale wiem, że wybrałam dobrze.
usciski:)
Ewuniu - ja odbieram Cię, jako kobietę twardą i to, że przed samą sobą nie chcesz przyznać się do tęsknoty, to do Ciebie podobne.
UsuńNie mamy nawet cienia wątpliwości, że wybór był słuszny:) Buziole
Jolu droga! Czasem trzeba sobie rzygnąć ...;))) od razu lżej! Na pewno ciężko jest dzielić swoje życie na dwa światy... tęsknota i pewnie wyrzuty sumienia... Oni tam , ja tu...ale, ale Oni tam mają swój świat. Pracę, przyjaciół, pasje. I pewnie dobrze byłoby im myśleć, że mama pod ręką , blisko. Lecz mama ma swoje potrzeby i życie, co nie zmienia tego, że na pewno bezgranicznie kocha i tęskni !!! I tak dzielimy swoje życie na pół... Pozdrawiam ciepło ! S.
OdpowiedzUsuńMasz rację, od razu lżej i w dodatku miłe, że tak reagujecie, tłumaczycie, że ot, samo życie.
UsuńWyłazi ze mnie kwoka, która chciałaby mieć dzieci pod skrzydełkami.
Serdecznie Cię ściskam
A poza tym Jolu, cudnie u Ciebie !!!! Łomatko , jak pięknieeeee :)))) ściskam. S.
OdpowiedzUsuńNo, no, piknie, pięknieje z miesiąca na miesiąc. Pa
Usuń...powaliły mnie twoje zdjęcia, jak tam u Ciebie pięknie. Powiedz mi jeszcze że latem po łąkach chodzą bociany i jestem Twój. Rozumiem Twoją tęsknotę za rodziną, przechodzimy to samo. Byłą Mała Panna Mi, pstryk, i już jej nie ma. Chociaż to nie nasze dziecko tylko kuzynki, to człowiek tęskni, a pęd życia nie pozwala się spotkać...
OdpowiedzUsuń...pozdrawiam...
Tak, latem chodzą po łące bociany, dzień przed urodzeniem się czwartego wnuka, mąż naliczył ich 35, bo właśnie była koszona trawa.
UsuńDzieci wnoszą do domu radość i życie.
Pozdrawiam serdecznie
Bo Ty teraz przytulasz do serca matczynego ten dom:)
OdpowiedzUsuńŁadnie to napisałaś Nelu, dokładnie tak:)
UsuńNie mogłabym tworzyć dla ludzi. To najbardziej niewdzięczna praca. Dobrze ,że to rzuciłaś w cholerę(sorki). Tu masz cuda , dziećmi się nie martw. wrócą. jeszcze trochę a sami poczują. Zresztą dom jest tam , gdzie jest mama. A jak jeszcze narobisz pysznych przetworów to na pewno się nie opędzisz. Ciesz się kochana tymi krajobrazami , tym przezroczystym powietrzem ,tym ,że możesz oddychać pełną piersią i nic Ci nie stoi w krtani.To cenniejsze niż 100 Warszaw .Może nie powinna m tak mówić bo ja nie z Warszawy ale czuję klimaty.Sciskam mocno i trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńMaszko dziękuję, czekałam na wizytę Twoją, chciałam, żebyś do mnie zajrzała i oto się doczekałam. Nie pytaj dlaczego, bo sama nie wiem. Lubię tę Twoją bezceremonialną postawę połączoną z mega wrażliwością.
UsuńBuziaki
Aż żal, kiedy pierwszy przymrozek zwarzy te kwitnące piękności, zwłaszcza groszek i kobeę, bo one najdelikatniejsze; we wszystkich kompozycjach widać pasję florystki, masz świetne pomysły i oko, bardzo podobają mi się wieńce, wigwamy ... długo by wymieniać; lubimy małe kapliczki przydomowe, u nas w podobnej siedzi zamyślony Frasobliwy; dzieci pewnie kochają to miejsce, jak i Ty, tylko nie mają wyboru, bo wiąże je praca i inne obowiązki, ale przyjdzie czas i na nich, kiedy rzucą miasto i poszukają spokojniejszego miejsca, a na chwilę obecną bardzo doceniają możliwość spędzenia na Mazurach wolnego czasu, wszyscy za sobą tęsknią i to chyba dobrze; pozdrawiam Cię serdecznie, Jolando.
OdpowiedzUsuńOj Frasobliwy MUSI też się znaleźć na siedlisku, ale nie trafia się nam ani nie mamy jeszcze na niego pomysłu.
UsuńMy już zwalniamy, oni jeszcze gonią w piętkę, samo życie.
Serdecznie Cię ściskam
Nie wiem od czego zacząć. Musiałabym och i ach, wcale nie przesadzam.Jesteś prawdziwą artystką, a przy tym bardzo pokrewną duszą. Artyści już tak mają, że są wrażliwi i wcześniej, czy później zaszywają się gdzieś w sobie ukochanym miejscu ku niezrozumieniu innych. Mamy to szczęście, że możemy żyć w rytmie natury, a wszelkie wyścigi szczurów mamy już za sobą. Delektujemy się pięknem i smakiem jak nigdy wcześniej, i o to chodzi właśnie. Synowie muszą iść w świat i znaleźć swoją drogę, mój znalazł aż zagranicą.Przecież, to dobrze, że nie wychowałyśmy maminsynków:) tylko facetów, którzy radzą sobie w życiu. Brama wjazdowa piękna, osobista święta lipa świetny pomysł.Zdolny i pracowity mąż to skarb, wiem coś o tym:). Zauroczył mnie Twój ukwiecony mur, rewelacyjny pomysł. U mnie są pozostałości murów ze starego siedliska, ale niestety gliniane, przez to nietrwałe.Kompozycje kwiatowe, wianki przecudnej urody, jestem ich fanką.Ki Kicia urocza. Krajobrazy przepiękne. Nie sposób nie zakochać się w takim miejscu.Fugowanie przeżyjesz, mnie też czeka w przyszłym roku, brr..Pozdrawiam niezwykle ciepło i tkwię w zachwycie Twojego, Waszego zaczarowanego miejsca.
OdpowiedzUsuńAntonino, tu też wszystko stoi na zaprawie glinianej, dlatego też jest fugowane na nowo zaprawą cementową, wzmacniane.
UsuńDzięki za zrozumienie i słowa otuchy.
I za komplementy.
A ja kochana mam 26 lat pracy za sobą i prawie 20 do emerytury przed sobą... Czasem mam ochotę pieprznąć tym wszystkim, ale mam dwoje dzieci na studiach, więc mąż sam nie da rady. Muszę nadal z przyklejonym uśmiechem spełniać różne widzimisię, często bezsensowne i idiotyczne. Więc zazdroszczę Ci troszeczkę:) Twoje siedlisko jest przecudne i -wierz mi- nie dziwię się, że dopiero na święta do stolicy wyruszysz:) Domek ogrodnika z suszącymi się ziołami i cebulą- niesamowity. Tak jak pomost z poprzednich postów. Pozdrawiam Cię serdecznie, ciesz się tym swoim miejscem na Ziemi i nadal pleć piękne w swojej prostocie bukieciki. Ja też wolę naturę od brokatów. Buziaki.
OdpowiedzUsuńDusiu dasz radę. Sama pisałaś, że tego lata wiele przeszłaś, a życie toczy się dalej.
UsuńCiąży na nas obowiązek pomagania dzieciom; sami sobie ten obowiązek nakładamy, ale to z miłości.
Czasy nie sprzyjają młodym, dłużej się o nich martwimy i pomagamy.
Buziaki
Masz niedaleko Świętą Lipkę? Od wsi moich rodziców to zaledwie jakieś 30 kilometrów:)
OdpowiedzUsuńZapewne w podobnym promieni od Świętej Lipki mieszkamy:)
UsuńPozdrawiam Cię Aniu serdecznie
przegapiłam takiego pięknego posta, pięknego bo z głębi serca :*
OdpowiedzUsuńno i egoistycznie ci przypominam, że tu są twoje przyszywane dzieci, czyli my :) i byśmy ryczeli jak bobry jak byś nas porzuciła, ogólnie to jako nieco ozdrowiała z już ozdrowiałą twoję przyszywaną wnusią zamierzam cię jutro najść :) bo się stęskniłam :*
Oj Wróbelku, chyba znów przy którejś okazji musimy sobie popłakać, to oczyszcza.
OdpowiedzUsuńCoraz więcej mam przyjaciół, Wy to jak moje dzieci, rodzina się nam stale rozrasta.
Choć mam Cię tak blisko też się stęskniłam.
To do dzisiaj, pa
Jolando, nie bylo mnie w blogowym swiecie chwilke..przega[ilam Twoje madre pisanie..
OdpowiedzUsuńI tak sobie mysle, ze chcialabym miec taka sasiadke jak Ty i byc , jak ta Pani Wrobelkowa -blisko.
Moze ten Swietolipkowy Chrystus, zerknie tam do Was i zesle uspokojenie ducha.
Ktore, nota bene, nam tez by sie przydalo, bo sie miotamy co dalej...
Scisakm,
Kasia
Jeden z blogów, do których wracam. Chciałabym dać od siebie wyróżnienie Liebster - takie serduszko, które daje się ulubionym blogom. (zasady u mnie poście "Liebster") pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle tutaj cudownie, wspaniały klimat stworzyliście:) Jeszcze tylko jakiś typowo swojskich zwierzaków brakuję, np, kurek (piękne są malutkie, kolorowe liliputki) lub gęsi, wtedy jakoś tak całe podwórze się ożywia i tętni życiem.
OdpowiedzUsuńRudy kociak ze zdjęcia jest świetny, ile aktualnie macie kotów?
Pozdrawiam
Ach wracam do ciebie po dłuuugiej przerwie, ale jak zwykle zachwycasz.... ten post mnie normalnie zauroczył, kto w ogóle wymyślił hasło, że jesień jest szarobura.... No cudnie u ciebie... kobea... niesamowita.. muszę sobie taką sprawić... No i twój ogród warzywny.... u mnie mało miejsca i słońca... A zawsze marzyłam o takim kolorowym warzywniku razem z kwiatami... i te morza mgieł ech cudnie...
OdpowiedzUsuń